Koszykówka: Jeziorowcy z Tarnobrzega

Siarka od lat uchodzi za obiekt drwin, ale gdy ma szansę na sensacyjne zwycięstwo, kibicuje jej pół koszykarskiej Polski.

Aktualizacja: 17.04.2016 17:57 Publikacja: 17.04.2016 16:34

Foto: materiały prasowe

Kiedy pod koniec trzeciej kwarty Alexis Wangmene rzucił Siarce kolejnego kosza, Stal Ostrów prowadziła w Tarnobrzegu 50:36. Sporo. Na trybunach hali Wisła – zdecydowanie za małej i zbyt przestarzałej – zapanował usprawiedliwiony smutek. Brawa bili pojedynczy kibice, reszta siedziała z założonymi rękoma. Porażka oznaczała, że Siarka może zlecieć z ligi. W poprzednim sezonie, mimo że skończyła jako ostatnia, utrzymała się dzięki podpisanej z PLK umowie. Warunek pozostania w koszykarskiej elicie niemal bez względu na wynik był jeden: nie powtórzyć tego „wyczynu" w kolejnych rozgrywkach.

Ale Jeziorowcy – jak z przymrużeniem oka mówi się o koszykarzach Siarki (gra słów – Jeziorowcy, czyli Los Angeles Lakers, tymczasem drużyna z Tarnobrzega przez pewien czas nazywała się Jezioro) – wiedzieli, jak odrabiać takie straty. Dwa tygodnie wcześniej w sensacyjnych okolicznościach pokonali w Wiśle Anwil Włocławek, czyli kandydata do gry w finale ligi – i to jednym punktem! Czemu nie powtórzyć tego ze Stalą? Do odrabiania sporej straty wzięli się Amerykanin Gary Bell oraz Daniel Wall, ale to, co najbardziej niesamowite, wydarzyło się w samej końcówce meczu.

Kiedy na dwie sekundy przed końcem na linii osobistych stanął najlepszy gracz Jakub Zalewski, Siarka przegrywała 67:70. Pierwszego wolnego trafił, za drugim razem specjalnie spudłował, by dać drużynie szansę na doprowadzenie do remisu. Udało się, bo piłkę zebrał Jakub Patoka i trafił spod kosza. Stal miała jeszcze dwie sekundy, ale źle wyprowadziła piłkę zza linii – przejęli ją gospodarze i trafili niemal równo z syreną. Euforia! Koszykarze rzucili się sobie w ramiona, a trybuny oszalały – jak w słowach piosenki zespołu disco polo „Akcent", która niosła się po hali jeszcze długo po meczu. „Namiastka NBA w Tarnobrzegu" – pisały po spotkaniu internetowe serwisy.

Na czym polega fenomen klubu z Podkarpacia?

Folklor

Siarka w Tauron Basket Lidze występuje od 2010 roku. W swoim pierwszym sezonie wygrała ledwie cztery mecze i z hukiem zleciała do I ligi. W powrocie pomogła zmiana przepisów. Polska Liga Koszykówki utworzyła tzw. ligę kontraktową. Mógł w niej zagrać każdy, kto spełniał wymogi licencyjne – m.in. dotyczące hali, udziału Polaków w grze, ale przede wszystkim budżetu – klub musiał przedstawić wiarygodne dokumenty budżetowe na co najmniej 2 mln zł na sezon. Siarce udało się to dzięki wsparciu miasta. W ten sposób niewielki, 50-tysięczny Tarnobrzeg, w którym piłkarze rywalizują zaledwie na poziomie II ligi, a największe sukcesy odnoszą tenisistki stołowe z klubu Zamek, doczekał się pierwszej od wielu lat drużyny w najwyższej klasie rozgrywkowej.

I choć od tego czasu w trakcie rozgrywek Siarce wiedzie się różnie, najczęściej słabo, to jednak nigdzie nie jest tak ciekawie jak w Tarnobrzegu.

Na boisku Siarka w kolejnych sezonach prezentowała osobliwy styl chaotycznej, „radosnej", niemal ulicznej koszykówki. To najczęściej za sprawą amerykańskich graczy sprowadzanych wręcz hurtowo. Koszykarscy dziennikarze pisali o tradycyjnym, corocznym „wyławianiu perełek" przez działaczy z Tarnobrzega. Nazwiska większości z nich żaden kibic z Tarnobrzega wymienić nie jest w stanie. Choć są oczywiście wyjątki.

Mowa choćby o Joshu Cookie'em Millerze. To filigranowy, mierzący w kapeluszu 168 cm rozgrywający rodem z Charleston. Gwiazdą mógł być tylko w Tarnobrzegu. Po raz pierwszy przyjechał na Podkarpacie w 2011 roku i z miejsca stał się ulubieńcem kibiców. Szybki, zwinny, ośmieszał dużo, dużo wyższych rywali. W każdym meczu zdobywał średnio ponad 15 punków i doprowadził drużynę do dziesiątego miejsca w lidze. Podkupiła go Polpharma, ale do Siarki wrócił w 2014 roku – i znów był jej ważną postacią. Po serii 12 porażek z rzędu w obecnym sezonie działacze przypomnieli sobie o nim po raz kolejny. Tyle że tym razem do Siarki dołączyło nieco więcej Josha Millera – internet obiegły zdjęcia, na którym Cookie waży ponad 90 kg! – Musi szybko zrzucić wagę, jeśli chce z nami zostać – odgrażał się trener Zbigniew Pyszniak. Miller wagi nie zrzucił i mimo sympatii tarnobrzeżan musiał się z Siarką pożegnać po raz trzeci.

Ciekawą postacią jest także wspomniany Pyszniak, który prowadził zespół w debiutanckim w PLK sezonie. To były reprezentant Polski, od przeszło ćwierć wieku związany z tarnobrzeskim basketem. Po pracy w roli szkoleniowca został prezesem drużyny, ale do trenerki wrócił w 2014 roku – ponoć mianując się nim jednogłośnie i z oszczędności. Mówi się, że swoją pracę wykonuje społecznie.

Bo to właśnie pieniądze są dla Siarki największym kłopotem. O ich braku i ogromnych oszczędnościach mówi jedna z anegdot dotyczących Siarki. W zeszłym sezonie drużyna wybrała się na mecz do Wrocławia (prawie 500 km) w dniu meczu. Ledwo co zdążyła na mecz, ponieważ na autostradzie był korek. W hali koszykarze pojawili się ledwie 20 minut przed rozpoczęciem spotkania. Od tamtej pory liga wprowadziła przepis, który mówi, że na mecze odbywające się ponad 200 km od własnej hali trzeba wyjechać dzień wcześniej.

– Siarka uchodzi – poniekąd zasłużenie – za stały obiekt żartów i drwin kibiców z innych miast, ale już od lat jest stałym elementem ligowego folkloru. Bądźmy szczerzy, PLK nie jest zbyt barwną ligą, brakuje w niej ciekawych historii. Gdy zanosi się na sensacyjną wygraną Siarki, kibicuje jej pół koszykarskiej Polski – tłumaczy jeden z koszykarskich działaczy. – Klub z Tarnobrzega, niestety, nie przynosi za wiele dobrego polskiej koszykówce. Niemal nikt ich nie traktuje poważnie, wszyscy się praktycznie z nich śmieją, ale też denerwują, kiedy muszą wsiąść w autokar i jechać po kilkanaście godzin na mecz – dodaje Paweł Łakomski, właściciel serwisu Ofens.co.

Mówi się także, że koszykarze wolą grać nawet na poziomie I ligi, byleby ominąć Tarnobrzeg. Łakomski: – Myślę, że każdy zawodnik traktuje grę w Siarce jako ostateczność. Działacz: – Klub jest biedny, to na pewno. Poza tym ma siedzibę w chyba najmniej atrakcyjnym miejscu do mieszkania spośród wszystkich drużyn ligi. Podkarpacie to takie trochę życiowe zesłanie, wszędzie jest daleko. Klubom I ligi, także z tego regionu, zdarza się płacić lepiej i regularniej.

Koniec żartów

Pawła Łakomskiego pytamy o Siarkę nie przez przypadek. Fakt, że w Tarnobrzegu mają dystans do tego, co dzieje się w klubie, widać choćby w mediach społecznościowych. Łakomski na Ofens.co: – Któregoś dnia przeglądałem Twittera i natknąłem się na informację, że Jacek Kurski został wiceministrem kultury. Od polityki jak najdalej, ale ta nominacja wydała mi się tak absurdalna, że aż zdecydowałem się zatweetować o tym, że w takim razie ja mogę śmiało zostać centrem w Jeziorze. Tweet dotarł także do Tarnobrzega. Chwilę potem na ich koncie pojawiła się informacja, że Siarka zakontraktowała właśnie nowego wolnego agenta Pawła Łakomskiego, który związał się z nowym zespołem roczną umową... – opowiada dziennikarz. To był marketingowy strzał w dziesiątkę, o którym w światku polskiej koszykówki mówiono i żartowano jeszcze długo.

Łakomski twierdzi jednak, że pomimo żartów i docinków z Siarki warto docenić to, jak dużo pracy wkłada się, by Tarnobrzeg miał drużynę na najwyższym stopniu rozgrywek. – Przede wszystkim mam do pana Pyszniaka wiele szacunku. Mało kto wie, ale do kasy klubowej dokłada często ze swojej kieszeni. Koszykarska ekstraklasa w Tarnobrzegu to było jego marzenie. To on walczył, starał się o pieniądze z miasta i od sponsorów. Na YouTube można obejrzeć wystąpienie Pyszniaka przed radą miasta. Było mocne, momentami nawet wzruszające. Jeśli chodzi o rolę trenera i właściciela, wiadomo, że jest to absurdalne, ale czy kogoś to rusza? Siarka nie jest profesjonalnym klubem, przyzwyczaili nas na przestrzeni ostatnich lat, że chcą działać amatorsko, dlatego trzeba to uszanować. Podobnego zdania jest były koszykarz klubu: – Oczywiście z racji stylu bycia, wyglądu czy dorobku klubu pan Pyszniak wydaje się postacią wyłącznie anegdotyczną, ale pozory mimo wszystko jednak trochę mylą. Humor humorem, ale wygrać u siebie z Anwilem też trzeba jednak potrafić. Pewna groteskowość postaci i całej sytuacji nie jest sprzeczna z faktem, że ma doświadczenie i bywa niezłym trenerem.

Siarka bywa także miejscem, z którego koszykarze mogą nieźle i stosunkowo łatwo się wypromować – to tu rozpędu nabrała kariera Jakuba Dłoniaka, który w barwach ekipy z Tarnobrzega został królem strzelców i mógł przebierać w dużo lepszych ofertach. Jeden sezon w barwach Siarki rozegrał także Przemysław Karnowski, który rozgrywa właśnie ostatni rok na Uniwersytecie Gonzaga i lada moment może trafić do NBA. W Siarce grał dlatego, że klub zaoferował mu amatorski kontrakt, dzięki czemu mógł trafić potem do NCAA. Ale to właśnie na Podkarpaciu okrzepł i nabrał pewności siebie. Dziś koszykarzem, który w barwach Siarki rośnie w oczach, jest Jakub Zalewski, który w barwach Rosy Radom był zaledwie przeciętnym rezerwowym, a dziś w każdym meczu zdobywa średnio niemal 10 punktów i latem będzie miał szansę poszukać lepszego kontraktu. – W podobnej sytuacji co ja był Kuba Dłoniak. Zanim trafił do Siarki, przesiedział w Zielonej Górze cały sezon. Moja rola w Rosie też była coraz mniejsza. Postanowiłem, że to moment na zmianę. Wiedziałem, że w Siarce będę dużo więcej grał, a i moja rola będzie większa. Mam najlepszy statystycznie sezon, poprawiłem się na rozegraniu. Nie żałuję – mówi koszykarz.

Pod względem doboru Amerykanów klub nie odbiega od ligowej średniej, a wręcz wypada lepiej niż niektóre drużyny z lepszą reputacją, np. Śląsk Wrocław. Prezesowi Pyszniakowi trafiały się już perełki jak Dominique Johnson, który robił w PLK taką furorę, że szybko podpisał kontrakt w Izraelu. W tym sezonie Zach Robbins czy Gary Bell prosto z Gonzagi to gracze jak na naszą ligę naprawdę nieźli. Oczywiście koszmarnych pomyłek też nie brakuje, ale zdarzają się one wielu klubom w Polsce. – Co do amerykańskich koszykarzy to myślę, że agenci w tym przypadku robią świetną robotę i Zbigniew Pyszniak powinien być im bardzo wdzięczny – dodaje Łakomski.

– Mamy świetną atmosferę, nie ma w drużynie żadnych konfliktów, grupek. To nasza największa zaleta. Żałuję tylko, że przez niemal pół sezonu nie mogliśmy zagrać w pełnym składzie, bo za każdym razem któryś z chłopaków wypadał z powodu urazu, co przy naszej małej rotacji w zespole, zresztą najwęższej w lidze, bardzo utrudniało nam odnoszenie zwycięstw. Ale nie powiedzieliśmy ostatniego słowa – dodaje Zalewski.

W codziennym funkcjonowaniu klub wciąż pozostaje w latach 90. Na swój sposób potrafił się dostosować do współczesnych wymogów, regularnie przechodząc weryfikacje PLK. Na problem Siarki trzeba więc spojrzeć nieco inaczej. – Takie są reguły gry w lidze kontraktowej, którą stworzyła PLK. Jeśli masz 2 mln zł, nie masz długów wobec zawodników, to grasz w Tauron Basket Lidze. I tym sposobem od kilku sezonów mamy w koszykarskiej ekstraklasie Siarkę Tarnobrzeg – kończy Łakomski.

Nie brakuje głosów, że liga w Polsce jest za duża i należy ją odchudzić. Nie oznacza to jednak, że sytuację naprawi akurat degradacja Siarki. Inni też są słabi.

Materiał partnera
Dolny Śląsk mocno stawia na turystykę
Regiony
Samorządy na celowniku hakerów
Materiał partnera
Niezależność Energetyczna Miast i Gmin 2024 - Energia Miasta Szczecin
Regiony
Nie tylko infrastruktura, ale też kultura rozwijają regiony
Regiony
Tychy: Rządy w mieście przejmuje komisarz wybrany przez Mateusza Morawieckiego