Imponujący szturm debiutantów

Leszek Kopeć, dyrektor festiwalu filmowego w Gdyni opowiada o kryteriach doboru filmów konkursowych i imprezach towarzyszących.

Publikacja: 11.09.2017 21:00

Leszek Kopeć: Nasz festiwal, w ślad za polską kinematografią, już dawno się otworzył na świat.

Leszek Kopeć: Nasz festiwal, w ślad za polską kinematografią, już dawno się otworzył na świat.

Foto: FF Gdynia

Rz: Dyrektorem festiwalu gdyńskiego jest pan od 18 lat. W tym roku łączy pan tę funkcję z funkcją dyrektora artystycznego. To duża zmiana?

Leszek Kopeć: Nie tak wielka, jak mogłoby się wydawać. Decyzja komitetu organizacyjnego festiwalu, aby nie powoływać dyrektora artystycznego, jest pochodną dyskusji na temat istoty festiwalu: czy powinien on mieć charakter autorski, czy raczej powinien podsumowywać roczny dorobek polskiego kina. Zwyciężyła ta druga koncepcja i wówczas pojawiło się pytanie, czy na pewno jest konieczna osoba odpowiadająca wyłącznie za program, skoro jego ostateczny kształt jest wynikiem pracy zespołowej.

Dyrektor artystyczny zawsze dotąd odpowiadał za program konkursów i imprezy towarzyszące. Ale zawsze najwięcej emocji budzi konkurs główny, w którym filmy rywalizują o Złote Lwy. Jak w tym roku przebiegała kwalifikacja do tego konkursu? Kto zadecydował o jego ostatecznym kształcie?

Filmy do konkursu głównego wybrał zespół selekcyjny, którego pracą kierował Leszek Dawid, a komitet organizacyjny, dodając swoją korektę, ten wybór zatwierdził. Warto dodać, że zespół selekcyjny jest od kilku lat wyłaniany spośród członków rady programowej, składającej się z 66 uznanych polskich twórców filmowych. W tym roku w jego skład weszli: Agnieszka Smoczyńska, Leszek Dawid, Piotr Dumała, Arkadiusz Gołębiewski, Jacek Petrycki i Maciej Pieprzyca.

Mówi się, że każdy festiwal jest tak dobry, jak dobre są prezentowane na nim filmy. W tym roku producenci zgłosili 37 filmów, o dziesięć mniej niż przed rokiem. Jak pan ocenia ich poziom?

Z oczywistych powodów nie powinienem wypowiadać ani sądów krytycznych, ani pochwał pod adresem poszczególnych filmów, ale z pewnością mogę się podzielić ogólną refleksją, że większa ilość, zgodnie ze znaną skądinąd doktryną, wcale nie przechodzi w jakość i tegoroczna produkcja, mimo że skromniejsza liczebnie, przyniesie widzom i uczestnikom festiwalu wiele emocji. Mamy w tym roku ponadto do czynienia z bardzo interesującą konfrontacją uznanych mistrzów z debiutantami, których liczba jest imponująca.

No właśnie: ubiegły rok przyniósł interesujące filmy 30-latków: Jana Matuszyńskiego, Bartosza Kowalskiego, Grzegorza Zaricznego. Mówiliśmy wręcz o narodzinach nowego filmowego pokolenia. W tym roku też z 17 tytułów walczących o Złote Lwy aż osiem to debiuty, a dwa – tzw. drugie filmy. Pojawiają się kolejne nazwiska reżyserów najmłodszej generacji. Paweł Maślona zaprezentuje „Atak paniki", Piotr Domalewski „Cichą noc", Jakub Piątek „Reakcję łańcuchową", Jagoda Szelc „Wieżę. Jasny dzień". 30-latkowie znów będą mocni?

Co najmniej tak samo dojrzali jak ubiegłoroczni debiutanci, próbujący różnych gatunków, a czasem eksperymentów i ciekawych rozwiązań formalnych, ale także prezentujący się jako twórcy w pełni świadomi warsztatu filmowego i podejmujący ciekawe tematy. Ale podkreślam, że oprócz debiutantów pokażą swoje filmy tacy artyści, jak Agnieszka Holland, Juliusz Machulski czy Robert Gliński. O Złote Lwy będzie też walczył film „Ptaki śpiewają w Kigali" Krzysztofa Krauzego i Joanny Kos-Krauze. Swoje ostatnie filmy przywiozą też do Gdyni reżyserzy z pokolenia 40-latków.

Zabrakło jednak w głównym konkursie kilku głośnych tytułów, m.in. świetnie przyjętego w Berlinie i rekomendowanego przez komisję kwalifikacyjną filmu Rondudy „Serce miłości". Nie ma też „Gwiazd" Jana Kidawy-Błońskeigo.

Film Łukasza Rondudy został ostatecznie skierowany do sekcji konkursowej „Inne spojrzenie", ale ta propozycja nie została zaakceptowana przez producenta, nad czym ubolewam. Natomiast „Gwiazdy" nie zmieściły się w konkursie głównym, co jest chyba bardziej świadectwem silnej konkurencji w tegorocznej selekcji, niż niskiej oceny tego filmu.

Przewodniczący Rady Programowej Wojciech Marczewski wydał oświadczenie w sprawie konkursu „Inne spojrzenie". Z przeglądu filmów idących pod prąd przekształca się on w sekcję zbliżoną do canneńskiego Certain Regard, zbierającą tytuły interesujące, które nie zdołały się zakwalifikować do konkursu głównego. Są w niej zarówno obrazy eksperymentalne, inne, jak i np. film dla dzieci czy aktorsko-animowany, popularnonaukowy film „Theatrum Magicum" Marcina Giżyckiego.

Naszą intencją było wzbogacenie tej sekcji o coś więcej niż rygorystycznie pojmowane eksperymenty formalne. Poszerzenie jej formuły powinno zainteresować jeszcze większą liczbę widzów – to pewien eksperyment zaproponowany przez przewodniczącego Rady i dyrektora festiwalu – zobaczymy, jak udany.

Jakie imprezy towarzyszące szczególnie poleciłby pan w tym roku widzom?

Jest ich wciąż wiele, więc zachęcam wszystkich zainteresowanych do zajrzenia na stronę festiwalgdynia.pl. Wyróżniłbym w tym roku pełną smutku, ale chyba też i dumy z dorobku wspaniałych mistrzów sekcję „Czysta klasyka In memoriam". Sporo pokazów specjalnych też poświęconych jest tym, którzy już od nas odeszli. Chcieliśmy w jakiś specjalny sposób uhonorować 70-lecie polskiej animacji, więc na otwarcie pokażemy konkursowy film animowany „Twój Vincent", a w trakcie imprezy wybór dzieł od najstarszych do tych, które powstały ostatnio. Andrzej Pągowski, jeden z najbardziej znanych polskich artystów grafików, związany mocno z filmem, obchodzi w tym roku jubileusz 40-lecia pracy twórczej. Zaprezentujemy w Gdyni wystawę jego prac przygotowaną przez Muzeum Kinematografii. Ciekawy program proponuje też grupa firm działających w dziedzinie nowych technologii, a w mającej już pewną tradycję osobnej sekcji programowej „Gdynia industry" poruszone zostaną podczas dyskusji, spotkań i paneli najbardziej żywotne problemy branży filmowej.

Od lat mówi się o umiędzynarodowieniu festiwalu, co zresztą spotyka się z mieszanymi reakcjami. Co pan o tym sądzi?

Nasz festiwal, w ślad za polską kinematografią, już dawno otworzył się na świat. Mam na myśli m.in. dużą liczbę filmów, które powstają jako koprodukcje – sporą część z nich pokazujemy w Gdyni także w tym roku. Nie widać żadnych kompleksów, zwłaszcza wśród twórców średniego i młodszego pokolenia. Jesteśmy pełnoprawnymi uczestnikami europejskiej kinematografii zarówno jako twórcy, jak i producenci. Gościmy coraz więcej ważnych przedstawicieli mediów i branży z zagranicy. Natomiast pomysły na zamianę festiwalu w Gdyni, który ma swoją wspaniałą historię i specyfikę, w kolejny, jeden z kilkuset lub kilku tysięcy festiwali międzynarodowych, są chyba nie do końca przemyślane i raczej przysłużyłyby się jego degradacji.

Czy jury festiwalu będzie międzynarodowe? Zagraniczni jurorzy nie zawsze potrafią zrozumieć nasze niepokoje.

W tym roku w jury konkursu głównego nie spotkamy przedstawicieli innych krajów, ale nie odżegnujemy się całkowicie od ich uczestnictwa. Może w przyszłości ponownie zostaną zaproszeni.

Czy dyrektor festiwalu nie wchodzi w konflikt z dyrektorem artystycznym? Daje fundusze na wszystkie pomysły tego drugiego?

Ten problem mógłby być rozważany, w kontekście ostatnich zmian, jako historyczny, skoro pełnię teraz także obowiązki dyrektora programowego. I jakoś udaje mi się obie funkcje pogodzić. Ale chciałbym podkreślić, że dotychczasowa współpraca z kolejnymi czterema dyrektorami artystycznymi przy festiwalu, pomimo zdarzających się istotnych różnic w podejściu do spraw finansowych, nigdy nie wywołała konfliktów, które wpłynęłyby w sposób widoczny na realizację festiwalu. I co ciekawe, także na nasze relacje. Pozostajemy kolegami, a czasem przyjaciółmi, współpracujemy ze sobą w innych przedsięwzięciach. Chyba miałem sporo szczęścia do spotkań z kolegami dyrektorami... To może dam sobie radę i z tegorocznym.

Rz: Dyrektorem festiwalu gdyńskiego jest pan od 18 lat. W tym roku łączy pan tę funkcję z funkcją dyrektora artystycznego. To duża zmiana?

Leszek Kopeć: Nie tak wielka, jak mogłoby się wydawać. Decyzja komitetu organizacyjnego festiwalu, aby nie powoływać dyrektora artystycznego, jest pochodną dyskusji na temat istoty festiwalu: czy powinien on mieć charakter autorski, czy raczej powinien podsumowywać roczny dorobek polskiego kina. Zwyciężyła ta druga koncepcja i wówczas pojawiło się pytanie, czy na pewno jest konieczna osoba odpowiadająca wyłącznie za program, skoro jego ostateczny kształt jest wynikiem pracy zespołowej.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Materiał partnera
Dolny Śląsk mocno stawia na turystykę
Regiony
Samorządy na celowniku hakerów
Materiał partnera
Niezależność Energetyczna Miast i Gmin 2024 - Energia Miasta Szczecin
Regiony
Nie tylko infrastruktura, ale też kultura rozwijają regiony
Regiony
Tychy: Rządy w mieście przejmuje komisarz wybrany przez Mateusza Morawieckiego