Dwa gigantyczne zbiorniki, nowe nabrzeże, plątanina rur i kabli, sieć dróg dojazdowych – tak wygląda terminal do odbioru gazu płynnego w Świnoujściu. Już działa. Pozwoli na odbiór 5 mld m3 gazu ziemnego rocznie, a docelowo 7,5 mld m3. To połowa obecnego rocznego zapotrzebowania na gaz w Polsce.
Nikt nie kwestionuje, jak ważną inwestycją dla bezpieczeństwa kraju jest świnoujski gazoport. Sprawa jest oczywista: gaz przywożony drogą morską to sposób na pewną dozę niezależności od jego dostaw rurociągami z Rosji.
Ale takie wielkie inwestycje to też łakomy kąsek dla samorządów. Chodzi o podatek od budowli, za które są uważane owe zbiorniki czy rurociągi. Stawka jest niby niska – 2 proc. wartości. Trzeba go jednak płacić co roku. W przypadku nowoczesnych – a zatem bardzo drogich – budowli w świnoujskim gazoporcie kwota podatku wyniesie około 40 mln zł rocznie. To danina zasilająca budżet gminny.
Spółka Polskie LNG, operator gazoportu, próbowała przekonać władze Świnoujścia, by nieco złagodziły to jarzmo fiskalne. Będzie ono bowiem dotkliwe nawet dla obracającej sporymi kwotami firmy. Jednak świnoujski magistrat nie dał się przekonać. Prezydent Janusz Żmurkiewicz w oficjalnych wypowiedziach nie kryje, że takich pieniędzy nie odpuści, bo potrzeby miasta są ogromne. Chodzi przede wszystkim o budowę tunelu pod Świną, który ma zastąpić dzisiejsze promy.
Trudno się dziwić, że władze miasta chcą dostać, co im się według prawa należy. Przepis o dwuprocentowym podatku bywa jednak krytykowany przez ekspertów jako dający samorządom zbyt wiele korzyści. Bo przecież gdyby tę daninę pobierać przez 50 lat, gmina dostałaby do swojej kasy równowartość budowli.