Przez moje ręce przeszły arcydzieła

O pasji kolekcjonowania i rynku aukcyjnym – opowiada Iwona Büchner, szefowa Domu Aukcyjnego Polswiss Art.

Publikacja: 27.12.2016 22:00

Przez moje ręce przeszły arcydzieła

Foto: materiały prasowe

Rz: Skąd się wzięło pani zainteresowanie sztuką?

Iwona Büchner: Wychowywałam się wśród pięknych przedmiotów. Stylowych mebli, starych bibelotów. Moi rodzice byli majętnymi ludźmi i w czasach, kiedy istniała DESA, byli jej częstymi klientami. Sporo dzieł sztuki przyjechało też z mamą ze Wschodu. Od młodych lat biegałam do Zachęty i chętnie odwiedzałam wszystkie możliwe galerie, muzea nie tylko w Polsce, ale i na świecie, bo jako dziecko bardzo dużo podróżowałam z rodzicami.

Jednak wybrała pani prawo...

Zastanawiałam się, oczywiście, czy nie studiować historii sztuki. Ponieważ byłam „dziewczynką z dobrego domu" – lekarz i prawnik to zawody solidne – rodzina skłoniła mnie, by jednak być bardziej praktyczną i mimo miłości do sztuki zdawać na prawo, stąd taki wybór.

A jak wspomina pani studia prawnicze?

Jak najlepiej. Skończyłam wydział prawa na Uniwersytecie Warszawskim, broniłam pracę u prof. Lecha Falandysza. Tymczasem w trakcie studiów plany mocno się zweryfikowały.

Co na to wpłynęło?

Sytuacja polityczna. Był to okres ogromnych przemian, ruchów społecznych: Niezależne Zrzeszenie Studentów, KOR, Komitet pomocy internowanym itd. Ja byłam całym sercem z nimi. Kiedy kończyłam prawo, obowiązywał nakaz pracy. Nie bardzo wyobrażałam sobie, że miałabym sądzić kolegów i koleżanki, którzy pojawiali się na ulicy po godzinie policyjnej lub wyłapani zostali z jakiegoś zgromadzenia. Po kilku latach, kiedy wiatr historii przywiał zupełnie inną Polskę, postanowiłam połączyć biznes z moimi uczuciami do sztuki. Bodźcem było spotkanie z Piotrem Sarzyńskim, znałam dobrze jego recenzje. W czasie rozmowy uznaliśmy, że w Warszawie warto otworzyć dom aukcyjny z prawdziwego zdarzenia. Postanowiliśmy stworzyć własny na wzór tych najlepszych na świecie. Przenieść do Polski to, co obserwowałam w Londynie czy Nowym Jorku. Piotr został pierwszym dyrektorem Domu Aukcyjnego.

Zaczynaliście dość skromnie...

Dziś mamy ponad dwustumetrową galerię vis a vis Hotelu Sheraton, wtedy był tylko niewielki pokoik w malowniczym miejscu, przy alei Róż, gdzie urzędowała Fundacja Büchnera. Tam też zorganizowaliśmy pierwszą aukcję.

Pamięta ją pani?

Doskonale, bo okazała się wielkim sukcesem. Znałam wiele osób, w których domach były świetne dzieła sztuki i nasza oferta sprzedała się w całości za ceny podówczas astronomiczne. To przekonało mnie, że powinnam robić to dalej. Wtedy aukcja była wydarzeniem towarzyskim, ludzie przychodzili, by pooglądać piękne rzeczy, ale także, by z sobą porozmawiać. Bywanie na aukcji nobilitowało. Polacy zaczęli się bogacić, a obcy kapitał zaczął wchodzić na nasz rynek, wszystko wskazywało na to, że będzie się to rozwijało.

Udało się pani stworzyć snobizm na sztukę?

Nie nazwałabym tego tak. Kupowanie sztuki było, jest i będzie zawsze w dobrym tonie. Dziś, kiedy cały świat jest zainteresowany nie tylko kolekcjonowaniem, ale też inwestowaniem w sztukę, o wiele trudniej znaleźć ciekawy obiekt niż klienta, który chciałby go kupić. To oczywiste, ponieważ najcenniejsze dzieła sztuki, zwłaszcza dawnej, są lokatą długoterminową i pojawiają się na aukcjach raz na kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt lat. Kolekcje tworzą się i rozpierzchają. Jednak pozyskanie dzieł sztuki jest wciąż wyzwaniem antykwariuszy. W ciągu 26 lat mojej działalności udaje mi się pozyskać dla kolekcjonerów najciekawsze przykłady polskiego malarstwa i jestem przekonana, że długo jeszcze będziemy mogli zaoferować naszym kolekcjonerom obrazy na najwyższym poziomie. Wyjątkową sytuacją był wystawiony na grudniowej aukcji „Młyn zimą" Ferdynanda Ruszczyca, który jest bez zwątpienia arcydziełem klasy muzealnej i precedensem na rynku aukcyjnym, ponieważ dzieło przez lata było właśnie w kolekcji prywatnej.

Idąc do teatru Buffo czy IMKA, można wstąpić do waszej siedziby i zawsze zobaczyć ciekawą kolekcję. Nie żal pani rozstawać się z niektórymi pracami, które trafiają do pani galerii?

Ogromnie mi żal. Mam świadomość, że w ciągu 26 lat istnienia Polswiss Art przez moje ręce przeszły wspaniałe dzieła polskiego malarstwa i wiele z nich chciałabym mieć w swojej prywatnej kolekcji. Wiem jednak, że to niemożliwe, nie tylko ze względów finansowych. Trudno, zdobywając coś wyjątkowego, chować to dla siebie. To byłoby zaprzeczeniem działalności Domu Aukcyjnego. Polswiss Art buduje swoją markę przez to, że dociera do najwybitniejszych dzieł z kolekcji prywatnych, pokazuje je i potem umożliwia, by wyruszyły w Polskę do innych kolekcjonerów.

Zawsze, gdy trafia do nas praca o klasie muzealnej, informujemy o tym państwowe placówki. I bywa, że udaje im się ją kupić.

I wybitny obraz wydobyty z zapomnienia znów trafi do prywatnej kolekcji i nie będzie szansy, by zobaczyli go inni.

Z tym akurat jest coraz lepiej. Wielu nabywców prac bez specjalnych oporów godzi się wypożyczać je do renomowanych muzeów czy galerii. Wtedy widzowie mają szansę je obejrzeć, a właściciel wie, że taka prezentacja podnosi wartość i prestiż.

Nasze aukcje malarstwa – mimo wysokich przebić – ciągle nie są w stanie konkurować z aukcjami światowymi. Czy pani zdaniem jest szansa na zmianę?

Ciągle jesteśmy przed okresem, kiedy ta sztuka zacznie wyrównywać ceny z cenami zachodnimi. Do niedawna myślałam, że powinno to nastąpić w najbliższych latach. To wszystko zależy od wzrostu gospodarczego i tego, co się będzie działo z naszym PKB. I jak łatwo Polakom będzie się zarabiało pieniądze. Ciągle wierzę, że polska sztuka zostanie zauważona przez świat i widzę takie oznaki. Na wielu aukcjach światowych stale pojawiają się wybitne polskie nazwiska.

Możemy ujawnić autorów?

Fangor, Opałka, Stażewski i Abakanowicz, Kantor, Tchórzewski, a z młodszego pokolenia na przykład Wilhelm Sasnal, Maciejowski czy Sosnowska.

Wierzę, że z roku na rok ta lista będzie się wydłużała. Inwestowanie w sztukę to coraz lepszy biznes, a ile przy tym niewymiernej przyjemności niedającej przełożyć się na pieniądze...

Rz: Skąd się wzięło pani zainteresowanie sztuką?

Iwona Büchner: Wychowywałam się wśród pięknych przedmiotów. Stylowych mebli, starych bibelotów. Moi rodzice byli majętnymi ludźmi i w czasach, kiedy istniała DESA, byli jej częstymi klientami. Sporo dzieł sztuki przyjechało też z mamą ze Wschodu. Od młodych lat biegałam do Zachęty i chętnie odwiedzałam wszystkie możliwe galerie, muzea nie tylko w Polsce, ale i na świecie, bo jako dziecko bardzo dużo podróżowałam z rodzicami.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Materiał partnera
Dolny Śląsk mocno stawia na turystykę
Regiony
Samorządy na celowniku hakerów
Materiał partnera
Niezależność Energetyczna Miast i Gmin 2024 - Energia Miasta Szczecin
Regiony
Nie tylko infrastruktura, ale też kultura rozwijają regiony
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Regiony
Tychy: Rządy w mieście przejmuje komisarz wybrany przez Mateusza Morawieckiego