Rz: Czy nie obrazi się pan, jeśli powiem, że bobsleje są w Polsce dyscypliną egzotyczną?
Mateusz Luty: Jest w tym trochę prawdy, ale to zależy, w jakich kręgach. Przeciętny kibic może tak ją traktuje, ale jest grono ludzi oddanych tej dyscyplinie; część wywodzi się z innych sportów i oni traktują bobsleje poważnie.
Czym urzeka ta dyscyplina? Pozornie nie jest atrakcyjna, różnice między najlepszymi wynoszą tysięczne sekundy, uprawiają ją sportowcy z kilku krajów na świecie, no i trzeba wydać dużo pieniędzy...
To jest połączenie kilku dyscyplin. Wymaga przygotowania sprinterskiego jak u lekkoatletów, bo jednym z najważniejszych czynników, decydujących o końcowym wyniku jest mocny start. W moim przypadku liczy się umiejętność prowadzenia maszyny. Nie należy to do łatwych zadań. Trzeba obrać właściwy tor jazdy. Sprawnie pociągać sznurkami, w odpowiedniej chwili przy dużej prędkości. Pilot musi znaleźć optymalną linię, żeby jak najszybciej zjechać do mety. Nie przez przypadek bobsleje nazywa się zimową Formułą 1. Podobieństw rzeczywiście jest dużo – liczy się prędkość, dobry sprzęt. Każdemu, kto mógłby spróbować, poleciłbym jazdę bobslejem. Doznania i przeżycia są niesamowite.
Skąd w Polsce biorą się bobsleiści?