Wtedy można się jeszcze było wdrapać na ten sterczący na pustyni monument z czerwonego piaskowca, obecnie już nie wolno, aby nie naruszyć wierzeń i totemów. Oto znak czasu.

Teraz przyszła kolej na najwyższy szczyt kontynentu – Górę Kościuszki. Wszedłem na nią: nic nadzwyczajnego, trochę większa Śnieżka niedaleko stołecznej Canberry. Nazwał ją w 1840 r. Paweł Strzelecki, polski emigrant w brytyjskiej służbie. Najbardziej zawrzało jednak w Krakowie: tutaj Naczelnik składał przysięgę na Rynku, tutaj usypano mu kopiec, w Małopolsce znajduje się pole bitwy pod Racławicami. Można było przypuszczać, że wszystko potoczy się torem innych protestów z okazji „naruszania dobrego imienia": dużo hałasu, skutek żaden.

Przypomina się afera z początku lat 90., gdy reprezentowałem Polskę w Nowym Jorku. Na granicy „polskiej" dzielnicy Greenpoint i terenów zamieszkanych głównie przez ciemnoskórych tamtejsza Polonia ufundowała pomnik księdza Jerzego Popiełuszki, który wkrótce został nocą zdewastowany. Oburzenie, protesty, awantura; tylko przed wystawieniem monumentu nikt nie usiłował się spotkać z Afroamerykanami i wytłumaczyć, że Popiełuszko to „polski Martin Luther King".

Teraz będzie inaczej: w październiku delegacja Aborygenów odwiedzi Kraków, by się zapoznać z pamięcią o Kościuszce i Strzeleckim. Może dojdziemy do zgody? A może ten krakowski rozumny umiar wskaże drogę, która i inne sprawy pomoże załatwiać?