Zaczynał pan w UD, potem była UW i Samoobrona.
Z Samoobrony startowałem na prezydenta Wrocławia i zostałem radnym Sejmiku Województwa Dolnośląskiego. Po nieudanych wyborach do europarlamentu zakończyłem współpracę z Samoobroną i po roku zgłosiło się do mnie z propozycją PSL. Z ramienia tej partii kandydowałem na prezydenta Wrocławia i do Sejmu, ale nie liczyłem na efekty. W moim okręgu PSL nie ma wystarczającego poparcia. Teraz jestem urlopowanym politykiem, obserwatorem życia politycznego i jednocześnie nic mnie, panie redaktorze, nie dziwi.
Nawet deklaracja Przemysława Salety, który tak boi się rządów PiS, że chce wyemigrować do Tajlandii?
Przemka trochę znam, ma swój świat, stał się celebrytą. Żyjemy w państwie demokratycznym i każdy ma prawo do swobodnej wypowiedzi, ale ja bym się tak ostro nie wypowiadał. Urodziłem się w Polsce, zdobyłem tu wykształcenie i nie zamierzam wyjeżdżać. Proponuję Przemkowi, żeby zaangażował się w pracę u podstaw.
A zatem: Polska w złotym wieku czy w ruinie?
Nie chcę się wymądrzać, bo się na wszystkim nie znam. Mogę ocenić swoją działkę: sport czy pewne formy edukacji. Myślę, że nie jest źle. Nie powinno się potępiać wszystkiego i popadać w skrajności. W Polsce mamy kłopot z autorytetami, jest ich mało, a te, które są, się niszczy. W USA szanuje się prezydenta, a flaga i hymn są szczególnie chronione jako wartości ponadczasowe. Jeżeli my o tym zapomnimy, będziemy zatracać swoją tożsamość.
A polskie judo jest w ruinie?
Mamy obiecujących zawodników i wspaniałych trenerów, wykonujących ciężką codzienną pracę. Chwała im za to, bo to oni trzymają polskie judo. Problemem jest natomiast organizacja. Rządzą moi koledzy z maty, ale nie zgadzam się z ich spojrzeniem. Należy zmienić podejście, kierować związkiem jak firmą, skonkretyzować misję, wizję i cele strategiczne. Ludzie muszą wiedzieć, w którą stronę płynie ten okręt i kto jest jego kapitanem. Inaczej trudno mówić o przyszłości, jakimś systemie szkolenia. Na razie wygląda to tak: „jest judo, to się udo”.
Pan zgłaszał nowatorskie pomysły na wyprowadzenie judo z wieloletniego kryzysu, ale w środowisku nie spotkały się z aprobatą.
Odebrano mi mandat delegata. Mamy kryzys przywództwa. Uważam, że w sytuacjach zagrożenia – czy to w sporcie, czy w polityce – zarządzanie autokratyczne jest najlepszym i jedynym sposobem na przetrwanie.
Czuje się pan czarną owcą?
Nie, jeżdżę na zawody, robię szkolenia. Coraz więcej kolegów trenerów mnie zaprasza. Byłem niedawno na spotkaniu w Warszawie z młodymi ludźmi. Chcę pokazać trochę inny aspekt judo: ma ono przede wszystkim wychowywać. 95 proc. młodzieży w Polsce nie nadaje się do wyczynowego uprawiania sportu. Nie są odporni na dwie rzeczy. Po pierwsze – na porażkę, bo często są pod zbyt dużą presją rodziców. Po drugie – nie potrafią podporządkować się regułom gry i dotyczy to nie tylko tych niedostosowanych społecznie. Trzeba dla nich stworzyć ofertę szeroko pojętej kultury fizycznej.
Co zrobić, by judo znów stało się w Polsce popularne? W latach 90. pan, Waldemar Legień i Paweł Nastula wygrywaliście plebiscyt „Przeglądu Sportowego”. Dziś nawet wśród 20 nominowanych nie ma co szukać judoków.
Sukces zależy od liczby ćwiczących. Dla osoby z zewnątrz, która pierwszy raz przychodzi na zawody, judo jest mało czytelne: gesty, komendy w języku japońskim. Umiejętność padania to pierwszy krok, który można by wykonać w kierunku wzrostu popularności dyscypliny. W Japonii sala podzielona jest na pół. Na tatami odbywają się zajęcia judo i kendo, a obok znajduje się parkiet dla gier zespołowych. Nie ma wątpliwości, że judo przydaje się w innych sportach. W Dortmundzie przeprowadzili badania i okazało się, że 30 proc. absencji ich piłkarzy wynika z nieprawidłowego upadania na boisko i zderzania się.
Dziwi mnie, że w strategii rozwoju polskiego sportu judo nie ma ugruntowanej pozycji. Zwracałem uwagę kolegom, że nie pilnują takich rzeczy. Ale na razie to wszystko polega chyba tylko na mieleniu budżetowych pieniędzy. Brak pomysłu, jak przyciągnąć sponsorów.
W Polsce bohaterami zbiorowej wyobraźni stali się Mamed Chalidow czy Mariusz Pudzianowski. To nie jest chyba pana bajka?
W moim przekonaniu MMA nie jest dyscypliną sportową. Może to kiedyś nastąpi. Popularność zawdzięcza sprawnemu marketingowi. Przerażają mnie zachowania zawodników. Pamiętam walkę chłopaka z Krakowa, który leżał nieprzytomny i był okładany przez przeciwnika. Brak reakcji trenera, brak reakcji sędziego. Oglądali to młodzi ludzie, a obraz przemawia bardzo mocno. Z tego, co mi wiadomo, zawodnicy MMA nie są badani na obecność dopingu. Ale ludzie chcą chleba i igrzysk, widocznie potrzebują współczesnych gladiatorów.
Paweł Nastula popełnił błąd, że poszedł tą drogą?
Kiedyś skrytykowałem go za to w programie „Ring” w telewizji TVN. Później przez środowisko MMA byłem odsądzany od czci i wiary. Dziś żałuję, to sprawa Pawła. Walczy, z kim chce, jak chce, jest dorosłym człowiekiem. Mogę tylko przypominać, że sport ma wychowywać. Taka była idea barona Pierre’a de Coubertina: „Nieważny wynik, ważny udział”.
Kieruje się pan nią w swojej szkółce sportowej?
Założyliśmy ją we Wrocławiu wspólnie z żoną. Agnieszka zajmuje się głównie dziewczętami, prowadzi treningi z akrobatyki sportowej i aerobik, ja – zajęcia ogólnorozwojowe z elementami judo, według własnej metody. Mam i pięcioletnich urwisów, i dzieci z rozbitych rodzin, z zespołem Aspergera czy padaczką. U mnie mają się one bawić i rozwijać. Tłumaczę rodzicom: „Moim głównym zadaniem jest sprawić, by chłopak słuchał się was w domu. A jeśli chcecie, żeby się zraził, to zabierzcie go po trzech miesiącach na zawody. Popłacze się i już nie wróci do sportu”. Prowadzę też zajęcia dla dorosłych – odmianę japońskiej tabaty. Przekrój zawodowy na zajęciach jest ciekawy. Gościmy: urzędników, przedsiębiorców, nauczycieli, taksówkarzy i naszych znajomych, byłych sportowców, którzy chcą się zmęczyć i spędzić z nami wolny czas. Zapraszam każdego, kto chce się poruszać i zadbać o formę.
Rafał Kubacki, rocznik 1967, rodowity wrocławianin. Były judoka. Zawodnik Gwardii, Śląska i AZS AWF Wrocław. Dwukrotny mistrz świata w kategorii open (1993, 1997), mistrz Europy (1989). 17 razy zdobywał tytuł mistrza Polski. Startował na trzech igrzyskach olimpijskich: w Barcelonie (dwa zwycięstwa, dwie porażki), Atlancie (dwa zwycięstwa, dwie porażki) i Sydney (jedna porażka). W 1993 roku triumfował w plebiscycie „Przeglądu Sportowego” na najlepszego sportowca Polski. Zagrał Ursusa w filmie „Quo Vadis” Jerzego Kawalerowicza. Po zakończeniu kariery.