Po lekarzach, pielęgniarkach i ratownikach medycznych kolejna grupa żąda od Ministerstwa Zdrowia zdecydowanych kroków. Tym razem zbuntowali się pacjenci po transplantacjach, którzy od blisko półtora roku protestują przeciwko podwyżkom cen leków immunosupresyjnych i antywirusowych. Muszą je brać, by zapobiec odrzuceniu przeszczepu.

„Zmieniamy nasz postulat: żądamy bezpłatnych leków po transplantacji" – napisali w apelu do ministra zdrowia członkowie ruchu My przed/po transplatacji, którzy po raz pierwszy z apelem o obniżenie cen leków poszli pod resort zdrowia w maju 2017 r. Od tego czasu niezbędne dla nich leki drożały jeszcze sześć razy, wraz z kolejnymi, ogłaszanymi co dwa miesiące, listami refundacyjnymi.

„Nie pomogły nasze działania, a chcieliśmy tylko obniżenia cen kilku leków, dzięki którym żyjemy. W obecnej sytuacji, gdy rząd rozdaje pieniądze, by »Polakom żyło się lepiej«, gdy wiele grup zawodowych domaga się podwyżek wynagrodzeń i poprawy warunków pracy, my chcemy tylko jednego – komfortu w chorobie. Prosiliśmy o niewiele, ale nie mamy czasu na kolejne przepychanki" – napisali. I dodali, że żądanie dotyczy wszystkich leków, nie tylko immunosupresyjnych.

Walce osób po przeszczepach od początku sekunduje prof. Tomasz Grodzki, chirurg klatki piersiowej i transplantolog. Tłumaczy, że podwyższanie cen leków dla garstki osób po przeszczepach jest niezrozumiałe, a oszczędności z tego działania marginalne. Podobnie jak pacjenci, prof. Grodzki przekonuje, że leki dla osób po transplantacjach powinny być bezpłatne również dlatego, że ich niestosowanie może kosztować system wielokrotnie więcej niż pełna refundacja.