Anna Słojewska z Brukseli
Nie po raz pierwszy w Brukseli ogłoszono stan najwyższego zagrożenia terrorystycznego. Ale po raz pierwszy w tym mieście śmierć z ręki zamachowca samobójcy stała się czymś realnym.
Godzina 8.15 we wtorek. O tej porze zwykle przy kawie szybko przeglądam w telefonie poranne gazety belgijskie, żeby mieć pewność, że niczego nie przeoczę w zgłoszeniach codziennych tematów do redakcji. I widzę na stronie dziennika „Le Soir" tytuł: „Eksplozje na lotnisku, wielu rannych".
Pierwsza myśl, to kiedy mają wykupione bilety lotnicze moi znajomi? Wielu z nich pracuje w unijnych instytucjach lub żyje z ich opisywania. To oznacza, że wolne będą mieli od czwartku, więc rezerwacje mają dopiero na środę wieczorem albo na czwartek.
Oddycham z ulgą i szybko przeglądam informacje z profesjonalnego punktu widzenia. Spieszę się na spotkanie w dzielnicy europejskiej, ale muszę jeszcze napisać relację do internetowego wydania „Rzeczpospolitej". A jeszcze dzwoni Radio TOK FM z prośbą o połączenie na żywo. Proszę ich o telefon za pół godziny, wiem, że wtedy będę wybiegać z metra na stacji Schuman i przez kilka minut drogi mogę porozmawiać.