Świata, od którego jak najdalej miał się trzymać naczelny regulator – państwo. Smith, pisząc o „niewidzialnej ręce", miał też na myśli ład moralny, na którym jednocześnie oparte jest działanie państwa i który muszą mieć na względzie wszyscy uczestnicy rynku. Gdy ów ład zniknie, mogą się bowiem obudzić upiory.

Owe upiory właśnie zaczynają w Polsce decydować o losie tysięcy firm. Chodzi o powszechną praktykę korzystania z umów-zleceń jako podstawowego kontraktu z pracownikiem. ZUS coraz częściej zaczyna je kwestionować, twierdząc, że są bytem fikcyjnym, pozwalającym na oszczędności kosztem interesu Skarbu Państwa i pracowników. Domaga się więc od firm zapłaty zaległych składek; łącznie może chodzić nawet o 19 mld zł.

Kiedy przed dekadą w USA pękła bańka na rynku nieruchomości, skutki globalnego kryzysu odczuli także polscy przedsiębiorcy. A kiedy zawierucha ucichła, zaczęli szukać sposobów na ożywienie swoich biznesów. Pomocną rękę wyciągnęło również państwo, doprowadzając m.in. do liberalizacji kodeksu pracy, tak aby koszty pracy nie stanowiły ciężaru niemożliwego do udźwignięcia przez poobijane firmy. W ślad za tym poszła idea „taniego państwa", którego emanacją były publiczne przetargi. Dominującym kryterium była w nich cena. I tak bezrozumnie wywołano trwającą wiele lat wojnę cenową między firmami rywalizującymi o państwowe kontrakty. Nagminne stało się cięcie kosztów przez obniżanie zarobków i unikanie płacenia składek. Szacuje się, że na „tanich przetargach" budżet państwa zaoszczędził w latach 2008–2016 ok. 30 mld zł.

Polska szybko stała się liderem wśród państw UE, jeśli chodzi o liczbę tanich umów. Cywilizacyjne standardy w relacjach pracodawca–pracownik, znane z krajów Europy Zachodniej, zostały złamane. A państwo zaczęło dryfować w stronę gospodarek neokolonialnych, które swoją atrakcyjność opierają na taniej sile roboczej, a nie na wiedzy, technologiach i specjalizacji. Kiedy państwo odbiło w stronę większej ochrony rynku pracy, przedsiębiorcy znaleźli się w pułapce jego bezrefleksyjnej polityki.

Dziś ZUS coraz bardziej zdecydowanie kwestionuje umowy, które nie tak dawno aprobowało państwo. Dla wielu firm może to być początek końca. Stąd coraz głośniejsze postulaty przedstawicieli biznesu w kwestii abolicji składkowej. Powinny zostać poważnie rozważone. Inaczej bowiem skutki nieodpowiedzialnej polityki państwa mogą ponieść nie tylko przedsiębiorcy, ale i pracownicy, którzy stracą pracę. Skala strat może być więc ogromna.