Rz: Wróci pan kiedyś na rynek listów?
Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Słyszałem takie plotki, ale to nieprawda. Nie wiem, co musiałoby się wydarzyć, żebyśmy przyszli klientom z odsieczą (w kontekście planowanych przez Pocztę Polską 20-proc. podwyżek cen usług – red.). Musielibyśmy mieć gwarancje wolumenu (liczby obsługiwanych przesyłek – red.) i rentownych cen na co najmniej trzy lata. A to mało realne. Obecnie koncentrujemy się na rynku e-commerce, w który wkładamy 100 proc. naszego zaangażowania. I wyniki już są. Rośniemy zdecydowanie szybciej niż rynek. Przyrosty liczby przesyłek w trzech najważniejszych segmentach sięgają od kilkudziesięciu do kilkuset procent kwartalnie.
Jak ocenia pan rok 2016?
Ten rok się jeszcze nie skończył. Przed nami najważniejszy okres, czyli świąteczny szczyt paczkowy. Ale nie ukrywam, że to był najtrudniejszy rok w historii spółki. Kwestie trudnych decyzji, restrukturyzacji, wyjścia z biznesu listów, odpisów stanowiły o tym, że nie było łatwo. Patrząc z perspektywy III kwartału czy liczby przesyłek, które obecnie notujemy, wydaje się, że strategia, jaką obraliśmy, jest słuszna. Nasze założenia, podjęte przy decyzji o wyjściu z rynku listów, czyli koncentracja na rynku e-commerce i walka o pozycję lidera w tym segmencie, są konsekwentnie realizowane. Udało się zasypać lukę po przychodach z rynku listów przychodami z sektora e-commerce. Czyli zrealizowaliśmy plan przyjęty w momencie wychodzenia z segmentu listów. To były trudne decyzje, ale jeżeli jeszcze raz mielibyśmy je podejmować, to wykonalibyśmy dokładnie takie same kroki. Nic bym nie zmienił. Żałuję tylko, że rada nadzorcza i zarząd spółki nie podjęły ich wcześniej. Pewnie kosztowałoby to nas mniej.
Zastanawiał się pan, co było przyczyną problemów Integera? Utrata ostatniego kontraktu sądowego, czy też paradoksalnie zwycięstwo w przetargu dla wymiaru sprawiedliwości w 2013 r. i pójście na wojnę z Pocztą Polską?