Jacek Siwicki: Koniunktura przyćmiła politykę

Zainteresowanie startupami zaczyna przypominać manię z czasów bańki internetowej – mówi prezes firmy inwestycyjnej Enterprise Investors Jacek Siwicki.

Aktualizacja: 21.09.2017 08:00 Publikacja: 20.09.2017 19:03

Jacek Siwicki: Koniunktura przyćmiła politykę

Foto: materiały prasowe

Rz: Zebrali państwo blisko 500 mln euro na nowy fundusz, który ma inwestować w spółki w Europie Środkowo-Wschodniej. Kim są inwestorzy?

Jacek Siwicki: Mówiąc żartem: rodzina i przyjaciele. A na poważnie, pieniądze pochodzą od inwestorów, którzy współpracują z nami od lat, głównie z Europy Zachodniej. Dzięki temu odpowiednią kwotę zebraliśmy w zaledwie trzy miesiące i to w okresie wakacyjnym. Nie musieliśmy nikomu tłumaczyć, gdzie jest Wisła, Nysa Łużycka czy Odra. Ci ludzie znają region, przyjeżdżają tutaj od lat, raz lub dwa razu do roku.

Nowi inwestorzy nie byli zainteresowani naszym regionem czy w ogóle ich nie szukaliście?

Tym razem, inaczej niż przy poprzednim funduszu, który zbieraliśmy w 2012 r., nie jeździliśmy po świecie i nie szukaliśmy nowych kontaktów. Ale wtedy ostatecznie większość pieniędzy też pochodziła od znanych nam już inwestorów, przekonanych o potencjale Europy Środkowo-Wschodniej. Założyliśmy więc, że teraz nie będziemy nikogo przekonywać, popytamy najpierw uczestników naszych istniejących funduszy i dopiero gdy to nie wystarczy, będziemy podejmowali kolejne kroki. Nie było to jednak potrzebne, co dobrze świadczy o zainteresowaniu inwestorów naszym regionem. Tym bardziej że w tym samym czasie pieniądze zbierał też inny fundusz (Abris – red.).

Z czego wynika to zainteresowanie? Jesteśmy atrakcyjnym regionem czy po prostu na świecie jest bardzo dużo wolnego kapitału?

Wszyscy widzą, że sytuacja makroekonomiczna Polski, a także np. Rumunii, jest bardzo dobra. Dostrzegają, że w Europie Środkowo-Wschodniej dynamicznie rośnie konsumpcja, ale też rozwija się np. branża motoryzacyjna oraz sektor usług dla biznesu. Pewnym problemem dla inwestorów jest jednak to, że nie wiedzą, czy klasyfikować nas jako rynek wschodzący czy dojrzały. O ile w latach 2012–2013 jawiliśmy się już raczej jako część rozwiniętej Europy, o tyle teraz – głównie ze względu na ryzyko polityczne – znów jesteśmy postrzegani jako rynek wschodzący. Mieliśmy dużo pytań np. o reformę sądownictwa, więc widać, że polityka napawa inwestorów pewnym niepokojem. Ale najwyraźniej ostatecznie dochodzą do wniosku, że dobra koniunktura jest ważniejsza niż podwyższone ryzyko polityczne.

Nie widać wśród inwestorów obaw, że ten rok jest dla polskiej gospodarki wyjątkowo udany, ale od przyszłego roku czeka nas już powrót do mało imponującego tempa wzrostu rzędu 3 proc. rocznie?

Ważne jest to, że dobrą koniunkturę widać też w Europie Zachodniej, że szybko rośnie gospodarka Niemiec, z którą nasz eksport jest mocno powiązany. Nie jest więc tak, że dynamiczny rozwój polskiej gospodarki to tylko efekt 500+. Spotykamy się natomiast z pytaniami, co się stanie z naszą gospodarką, gdy po 2020 r. mocno zmniejszy się strumień pieniędzy z UE.

I co pan im odpowiada?

Przede wszystkim, że środki z obecnego budżetu UE możemy wydawać do 2022 r. A potem będzie je musiał uzupełnić kapitał alokowany lokalnie.

Inwestorów interesuje nie tyle kondycja polskiej gospodarki, ile to, jak przekłada się ona na wzrost wartości spółek. Tymczasem warszawska giełda w ostatnich latach radziła sobie gorzej niż inne rynki wschodzących. Stopy zwrotu ze spółek niepublicznych są wyższe?

Jak się ma w portfelu taką spółkę jak Dino, trudno narzekać (śmiech). My w tym roku zakończyliśmy inwestycje w pięciu podmiotach, a z szóstego – czeskiej Kofoli – wyszliśmy częściowo. Oprócz Dino był to m.in. Polski Bank Komórek Macierzystych (PBKM). Zwroty z tych transakcji były bardzo dobre i z nawiązką zrównoważyły sprzedaż Harper Hygienics za 1 euro. W kontekście stóp zwrotu inwestorzy pytają też o przyszłość OFE, o to, czy jest ryzyko, że rząd nie zrealizuje swoich planów i całe aktywa tych funduszy zabierze do ZUS. W takim wypadku funduszom private equity byłoby trudniej sprzedawać spółki z portfela na giełdzie. Ja uspokajam, że OFE to nie jest jedyny inwestor na polskim rynku. Akcje Dino kupowali w dużej mierze inwestorzy zagraniczni, ale i indywidualni. Szybko rosną też TFI, które dziś mają aktywa równoważne OFE.

W jakie spółki będzie inwestował państwa nowy fundusz? Czym będzie się różnił od istniejących?

Mamy fatalny slogan marketingowy: „Więcej tego samego" (śmiech). Od 2012 r. tłumaczymy inwestorom, że jeżeli jednym z fundamentów wzrostu polskiej gospodarki jest konsument, to należy iść za jego pieniędzmi. Konsument, który chce poprawić swój dobrobyt, czy to robiąc zakupy w Dino, czy kupując bardziej wyrafinowaną usługę medyczną w PBKM, to jest motyw przewodni naszych inwestycji w Europie Środkowo-Wschodniej i tak będzie nadal. Ta strategia ma też tę zaletę, że konsumenci są względnie przewidywalni. Nie można tego powiedzieć np. o energetyce odnawialnej, która jest zależna od zmieniających się decyzji rządów. Poza tym stawiamy na internacjonalizację polskiej gospodarki. Inwestujemy w firmy zorientowane na eksport, zarówno produkcyjne, jak i usługowe. Stąd mamy w portfelu np. Danwood, producenta domów prefabrykowanych.

Nie obawia się pan konsekwencji starzenia się ludności w naszym regionie? Wydaje się, że będzie to z jednej strony tłumiło wzrost wydatków konsumpcyjnych, a z drugiej ograniczało podaż pracy, uderzając w eksporterów oraz firmy świadczące trudne do zautomatyzowania usługi.

Nie kupujemy wszystkiego. Zawsze w decyzjach inwestycyjnych polegamy na ludziach – założycielach spółek albo wykształconych przez nich menedżerach – którzy mają wyczucie branży. Ostatnio zainwestowaliśmy w producenta win, cydrów i innych lekkich napojów alkoholowych (Jantoń – red.). To jest grupa produktowa, której sprzedaż może rosnąć szybciej niż sprzedaż alkoholu ogółem. Krótko mówiąc, nie stawiamy na wzrost konsumpcji jako taki, tylko na pewne nisze, trendy. Czasem mogą one nie być widoczne w Warszawie, gdzie np. sieć sklepów Dino jest nieobecna.

Interesują się państwo startupami? Może we współpracy z Polskim Funduszem Rozwoju, który tworzy w tym zakresie partnerstwa publiczno-prywatne?

Sceptycznie podchodzę do partnerstwa publiczno-prywatnego. Jeśli możemy, trzymamy się z daleka od państwowych pieniędzy i decyzji, a także od nieufności, jaką państwo obdarza partnerów. Inną kwestią jest, że my inwestujemy w jedną spółkę co najmniej 20–30 mln euro. To jest dla startupów niebotyczny pułap, nawet w drugiej czy trzeciej rundzie finansowania. Mam też wrażenie, że ten rynek jest już mocno zatłoczony, zaczyna mi przypominać szalony entuzjazm z końca lat 90. W takich warunkach łatwo się sparzyć.

Ile czasu zajmie kompletowanie portfela nowego funduszu? Spółki dzisiaj mogą przebierać w źródłach finansowania, mogą nie chcieć wsparcia akurat od funduszu private equity.

Właśnie z tego powodu tylko około 20 proc. naszych środków inwestujemy w firmy, które pozyskują nowy kapitał, żeby się rozwijać. Młodsi przedsiębiorcy z reguły chcą nadal rządzić, nie chcą rozstawać się z firmą. Większość naszych transakcji jest pochodną problemów z sukcesją w firmach. Starzejący się właściciel, którego dzieci nie chcą przejąć interesu, chce zapewnić spółce dobrą przyszłość. To jest źródło wielu okazji, ale też dość problematyczne, bo właściciele z reguły długo zwlekają z podjęciem decyzji. Trudno jest więc powiedzieć, ile zajmie budowa portfela. W każdym razie jesteśmy nieustannie na polowaniu.

Czy na państwa celowniku są też spółki giełdowe?

Mogą być, ale to są problematyczne cele przejęć ze względu na strukturę akcjonariatu. Łatwiej jest przekonać do sprzedaży firmy wąskie grono osób niż całą rzeszę inwestorów finansowych. A gdy nawet spółka ma jednego dominującego udziałowca, to on z reguły nie jest zainteresowany sprzedażą. Poza tym, my oczekujemy mniej więcej trzykrotnego wzrostu wartości firmy w ciągu pięciu do ośmiu lat. Niewiele firm giełdowych ma taki potencjał, a jeśli go mają, to on jest zwykle uwzględniony w cenie akcji.

CV

Jacek Siwicki jest prezesem firmy inwestycyjnej Enterprise Investors w Europie Środkowo-Wschodniej. Jest z nią związany od 1992 r. Wcześniej pracował w branży IT oraz doradztwie biznesowym. W 1991 r. był wiceministrem przekształceń własnościowych.

Rz: Zebrali państwo blisko 500 mln euro na nowy fundusz, który ma inwestować w spółki w Europie Środkowo-Wschodniej. Kim są inwestorzy?

Jacek Siwicki: Mówiąc żartem: rodzina i przyjaciele. A na poważnie, pieniądze pochodzą od inwestorów, którzy współpracują z nami od lat, głównie z Europy Zachodniej. Dzięki temu odpowiednią kwotę zebraliśmy w zaledwie trzy miesiące i to w okresie wakacyjnym. Nie musieliśmy nikomu tłumaczyć, gdzie jest Wisła, Nysa Łużycka czy Odra. Ci ludzie znają region, przyjeżdżają tutaj od lat, raz lub dwa razu do roku.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację