Rz: Gospodarka o obiegu zamkniętym wciąż wydaje się bardziej ideą niż realnym przepisem na biznes. To właściwa diagnoza?
Ten model już działa i powinien być wykorzystywany na większą skalę. W końcu zależy nam na odpowiednim komforcie życia, a nie posiadaniu. Gospodarka o obiegu zamkniętym (inaczej gospodarka cyrkularna, od ang. circular economy – red.) oznacza właśnie zmianę podejścia do rzeczy i sprzętów. Chcemy ich używać, ale nie musimy mieć wszystkiego. Przecież niektóre ze sprzętów wykorzystujemy bardzo rzadko, a trzymamy je w domu. Przykładem może być wiertarka wykorzystywana średnio 15 minut w roku lub samochód, który przeciętny Europejczyk trzyma w garażu przez 90 proc. czasu. Wypożyczalnie miejskich rowerów czy samochodów to widoczny efekt zmiany myślenia o użytkowaniu rzeczy. To działa też w biznesie. Przykładem jest umowa dużej firmy energetycznej z Lotniskiem Schiphol (Amsterdam – red.) na usługę oświetlenia. Dzięki temu nie musi się ono martwić o odpowiednią liczbę żarówek i ich wymianę. Z kolei dostawca energii może zadbać, by były to żarówki jak najbardziej energooszczędne oraz trwałe, by nie trzeba ich było zbyt często wymieniać. Wymaga to zmiany modeli biznesowych. Przykładowo: producent dżinsów może zawrzeć z kupującym umowę dłuższą, gwarantując naprawę spodni w razie ich przetarcia.
To układ dobry tylko dla konsumenta. Producent sprzedaje mniej.
W takim modelu wygrywa każdy: konsument dostaje produkt na całe życie, co buduje jego zaufanie do firmy, z kolei firma wyróżnia się na tle innych produkujących spodnie czy AGD. Dziś produkty są sztucznie postarzane, by wytrzymały tylko przez okres gwarancji, a konsumentowi nie opłaca się naprawa ze względu na drogie części zamienne. W efekcie społeczeństwo traci nakład pracy i zasoby środowiska zainwestowane w te dobra. Gdyby zmienić model, korzyści odnosiłoby też środowisko, bo nie powstawałyby góry odpadów.
Czy robimy wystarczająco dużo, by tę ideę przekuć na życie?