Grażyna Ancyparowicz: Cel inflacyjny to tylko kompas

NBP powinien wspierać politykę rządu, jeśli nie powoduje to kolizji z jego misją – mówi nowy członek RPP Grażyna Ancyparowicz.

Aktualizacja: 13.04.2016 23:13 Publikacja: 13.04.2016 21:00

Grażyna Ancyparowicz: Cel inflacyjny to tylko kompas

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński Robert Gardziński

Rz: Marzec był 19. miesiącem deflacji w Polsce. A prognozy Instytutu Ekonomicznego NBP sugerują, że dynamika cen konsumpcyjnych jeszcze przez dwa lata będzie poniżej nie tylko celu inflacyjnego NBP, ale nawet dolnej granicy pasma dopuszczalnych odchyleń od niego. RPP nie uznaje tego za przesłankę do łagodzenia polityki pieniężnej?

Grażyna Ancyparowicz: Prognoza inflacji w znacznej części ma charakter ostrzegawczy, pokazuje tendencje, jakie utrzymają się w przypadku kontynuacji dotychczasowych trendów. Nie uwzględnia szoków na rynkach finansowych ani surowcowych. Abstrahuje od następstw klęsk żywiołowych. Ponadto prognoza, o której pan wspomniał, będzie podlegała rewizji jeszcze co najmniej dwa razy w ciągu tego roku, a w tym czasie wiele może się zdarzyć.

Czy wyobraża pani sobie jakieś okoliczności, które mogłyby sprawić, że dynamika cen poniżej celu stanie się przesłanką do obniżki stóp?

Cel inflacyjny to tylko kompas którym kieruje się RPP w procesie decyzyjnym, dlatego raczej nie powinno się mówić o „dopuszczalnym" przedziale odchyleń dynamiki cen. Polityka pieniężna powinna zapewnić stabilność siły nabywczej złotego w takim stopniu, aby wspierać wzrost polskiej gospodarki w średniej perspektywie, a tak się właśnie dzieje. Obniżka stóp procentowych - rekordowo niskich jak na polskie warunki - mogłaby okazać się konieczna, gdyby silny strumień „gorącego pieniądza" z krajów, gdzie wprowadzono ujemne stopy procentowe zagroził stabilności systemu finansowego naszego kraju. Wydaje się to jednak mało prawdopodobne.

Czyli nie obawia się pani, że ekspansywna polityka pieniężna EBC, w połączeniu z dynamicznym rozwojem polskiej gospodarki, poskutkuje nadmierną aprecjacją złotego?

Jeśli tak się stanie, będzie to zjawisko przejściowe. Oczywiście silna aprecjacja złotego może osłabić cenową konkurencyjność naszego eksportu, ale równocześnie powinna sprzyjać rozwojowi produkcji krajowej substytuującej import. Wszelkie wahania kursów walut jednym przynoszą korzyści, innym – straty. Ostatecznie, do każdego poziomu kursu waluty narodowej gospodarka się po pewnym czasie dostosowuje, choć pociąga to za sobą ofiary i wywołuje trudne do rozwiązania problemy. W Polsce częściej mieliśmy do czynienia z negatywnymi skutkami deprecjacji niż aprecjacji złotego. Mam tu na myśli drastyczny spadek siły nabywczej oszczędności walutowych w latach 1990-1992 oraz trudne do rozwiązania problemy „frankowiczów".

Węgierski Bank Narodowy obniżył niedawno swoją główną stopę procentową, która i tak była już niżej, niż główna stopa NBP, uzasadniając to właśnie perspektywami niskiej inflacji. Także niekonwencjonalne działania EBC są uzasadniane zagrożeniem deflacyjnym. Czym różni się sytuacja w Polsce, od sytuacji na Węgrzech i w strefie euro, że u nas deflacja - a nie tylko jej ryzyko - nie uchodzi za zjawisko, któremu należy się przeciwstawić.

Nasza gospodarka rośnie szybciej niż gospodarka węgierska czy zachodnioeuropejska. Mamy rekordowo niski poziom bezrobocia i powoli lecz systematycznie rosnące przeciętne wynagrodzenia. Nastroje konsumentów i producentów poprawiły się, mamy wysokie wykorzystanie zdolności produkcyjnych oraz relatywnie korzystne perspektywy w eksporcie. W tych warunkach trudno wytłumaczyć na gruncie teorii ekonomii, skąd pochodzi tak długotrwała tendencja deflacyjna. Jest to sytuacja odwrotna do tej, jaka występowała w latach siedemdziesiątych XX wieku. Panowała wtedy wszechwładnie polityka gospodarcza odwołująca się do keynesizmu, więc nikt nie potrafił w sposób przekonujący wyjaśnić dlaczego wysoka inflacja utrzymuje się w warunkach recesji. Zjawisko to nazwano stagflacją, nie wiem natomiast jak w sposób równie obrazowy określić to, co dziś obserwujemy w naszej gospodarce.

A może RPP w celu utrzymania wiarygodności powinna przeformułować swój cel inflacyjny, np. wyrażając go w kategoriach inflacji bazowej, czyli nie obejmującej cen paliw i żywności, na które Rada nie ma wpływu? Albo przyjąć, że przedział dopuszczalnych odchyleń od celu jest asymetryczny, tzn. niepożądana jest inflacja powyżej celu, ale inflacja poniżej celu będzie tolerowana?

Wiarygodność RPP zależy od realizacji zadań określonych w ustawie o Narodowym Banku Polskim. Cel inflacyjny jest tylko busolą, którą należy kierować się w polityce pieniężnej. Po co zastępować ten instrument innym? Przecież za chwilę okaże się, że ten nowy instrument również nie jest niedoskonały.

Jak, w kontekście celu inflacyjnego ocenia pani główny wskaźnik dynamiki cen w Polsce, tzn. obliczany przez GUS indeks cen konsumpcyjnych (CPI)? Jego zachowanie istotnie odbiega od zachowania HICP w Polsce. Mierząc HICP, wskaźnikiem obliczanym przez Eurostat, deflacja w Polsce była i jest płytsza.

Jako wieloletni pracownik GUS, mam swoje zdanie na ten temat. Ograniczę się do stwierdzenia, że metodologia Eurostatu dość istotnie odbiega od stosowanej w statystyce krajowej. Podobne różnice metodologiczne występują także w innych obszarach statystyki, nie tylko w dziedzinie pomiaru ruchów cen. Wskaźnik CPI – z uwagi na rokroczne aktualizacje struktury koszyka dóbr i usług konsumpcyjnych – odzwierciedla raczej zmiany siły nabywczej dochodu rozporządzalnego gospodarstw domowych niż ruchy cen dóbr-reprezentantów.

RPP podkreśla, że stopy procentowe na obecnym poziomie dają przestrzeń do poluzowania polityki pieniężnej w razie jakiegoś szoku. Ale inne banki centralne w Europie - od niedawna także wspomniany bank węgierski - sprowadziły już niektóre stopy do wartości ujemnych, co sugeruje, że nawet gdy są one na poziomie 0 proc., wciąż istnieje przestrzeń do ich cięcia. Co sądzi pani o polityce ujemnych stóp procentowych?

Jestem przeciwna wszelkim stadnym zachowaniom i naśladownictwu. Niestandardowe zachowania lub instrumenty stosowane w krajach dotkniętych hipertrofią sektora finansowego niekoniecznie dobrze sprawdzą się w kraju, którego rynek finansowy nie osiągnął dojrzałości. W szczególności, ujemne stopy procentowe demotywują do oszczędzania, a niedostateczna podaż pieniądza może być trudną do pokonania barierą rozwoju naszej gospodarki. Ponadto, w Polsce może wystąpić silny impuls inflacyjny jako efekt synergiczny sprzężenia programu 500+ z programem rozwoju mieszkalnictwa oraz zapowiedzianą reindustrializacją naszej gospodarki.

Czy obniżenie stopy depozytowej w Polsce nie byłoby dobrym pomysłem w kontekście dużej nadpłynności sektora bankowego? Czy ta nadpłynność to są środki, które potencjalnie można by wykorzystać efektywniej, niż obecnie?

Nie, to nie jest dobry pomysł. Banki czeka wiele trudnych wyzwań, nie należy wprowadzać zbyt wielu zmian równocześnie, ani bez potrzeby eksperymentować podejmując niepotrzebne ryzyko.

Czyli nie widzi też pani przestrzeni do obniżki stopy rezerwy obowiązkowej?

Po co? Ten instrument działa bardzo silnie. Mamy obecnie relatywnie dużą nadpłynność banków komercyjnych, więc jaki sens ma zwiększanie zdolności banków do kreacji pieniądza w warunkach ograniczonego (brakiem zdolności kredytowej) popytu?

Wiele banków centralnych na świecie, w naszym regionie np. Bank Czech, choć formalnie trzyma się celów inflacyjnych, faktycznie koncentruje się na stabilności kursu swojej waluty. Jak ocenia pani taką strategię?

Cel inflacyjny ułatwia politykę, która prowadzi do stabilizacji siły nabywczej waluty. Można zatem powiedzieć, że bank centralny budując zaufanie do emitowanego przez siebie pieniądza, równocześnie realizuje strategię stabilizacji kursu własnej waluty.

Odejdźmy od polityki pieniężnej. Co uważa pani za największą bolączkę polskiej gospodarki?

Korupcję. Można ją ograniczyć upraszczając przepisy i procedury, rozszerzając obowiązek rozliczania transakcji bezgotówkowo, uszczelniając system podatkowy. Na pozytywne efekty takich poczynań przyjdzie zapewne długo czekać. Fascynacja neoliberalną doktryną sprzyja szerzeniu się kultu pieniądza, a ten – łapownictwu i wszelkim innym patologiom. Jak powiedział J.M. Jones, „kapitalizm przekształcił chciwość z występku w system natury". Więcej piszę na ten temat w mojej ostatniej książce, „Od neoliberalizmu do neokolonializmu. Ćwierć wieku transformacji ustrojowej w Polsce".

Wspomniała pani wcześniej, że barierą rozwoju polskiej gospodarki może być niska stopa oszczędności. Jak zwiększyć skłonność Polaków do oszczędzania?

Przede wszystkim nie szkodzić. Skłonność do oszczędzania, zwłaszcza długoterminowego, jest w znacznej części uwarunkowana poziomem dochodu rozporządzalnego gospodarstw domowych. W Polsce dochód ten jest przeciętnie zaledwie o 20-25 proc. wyższy od progu ubóstwa według standardów Eurostatu. Jest to następstwo niskich wynagrodzeń znacznej części polskiego społeczeństwa. To nie tylko skutek zacofania technologicznego i relatywnie niskiej wydajności pracy. Przez cały prawie okres transformacji ustrojowej obowiązywał dogmat, jakoby niskie wynagrodzenia były głównym atutem naszego kraju. Utrzymywanie niskich kosztów pracy było w interesie zarówno rodzimych przedsiębiorców jak i zagranicznych korporacji. Wciąż jesteśmy na dorobku, nasz PKB per capita (według parytetu siły nabywczej) stanowi zaledwie 60 proc. PKB na mieszkańca krajów o dojrzałych rynkach finansowych. Ta sytuacja może się zmienić, jeśli uda się zrealizować zapowiadane reformy. Na razie Polacy odkrywają „magiczny świat konsumpcji" i pewnie potrwa to jeszcze jakiś czas.

Podziela pani diagnozę wicepremiera Mateusza Morawieckiego, że hamulcem polskiej gospodarki jest niska stopa inwestycji – efekt właśnie niskiej stopy oszczędności – oraz niewielka innowacyjność oraz uzależnienie od zagranicznego kapitału?

Tak. Wszystkie te zjawiska są rezultatem tego, że Polska popadła w pułapkę zadłużenia i pod presją wierzycieli musiała zgodzić się na reformy w duchu „konsensusu waszyngtońskiego", które doprowadziły nas do utraty suwerenności intelektualnej i ekonomicznej, a w konsekwencji także decyzyjnej. Natomiast obecność zagranicznego kapitału nie stanowi sama przez się zagrożenia. Przeciwnie, może być pożądana, gdyż procesy redeployment zazwyczaj sprzyjają szybkiej modernizacji technicznej, rozpowszechnianiu się nowoczesnych wzorców organizacyjnych, ułatwiają dostęp do światowych rynków. Jednak, jeśli na początku dekady lat 90. XX wieku Polacy uważali, że zagraniczni inwestorzy przyszli, aby zwiększyć siłę konkurencyjną naszej gospodarki, wreszcie zrozumieli, w jak wielkim byli błędzie. Lepiej późno niż wcale.

Czy NBP ma jakąś rolę do odegrania w realizacji Planu na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju min. Morawieckiego? Wyobraża pani sobie bezpośrednie zaangażowanie NBP w akcję kredytową dla firm, jak to ma miejsce na Węgrzech?

Narodowy Bank Polski powinien wspierać politykę rządu, jeśli nie powoduje to kolizji z jego misją. Rozwój gospodarczy wymaga bowiem harmonizacji i współdziałania polityki pieniężnej, fiskalnej i strukturalnej. Nie jest to jednak tożsame z bezpośrednim angażowaniem NBP w finansowanie programów rządu. Nie pozwala na to – na szczęście – ani nasza Konstytucja, ani ustawodawstwo. Przy tak ambitnym programie reform, jaki zaprezentował rząd Beaty Szydło pokusa drukowania pustego pieniądza mogłaby okazać się zbyt wielka. Nie wolno dopuścić do powtórki z lat 80. XX wieku, gdy borykaliśmy się z galopującą inflacją, a której wygaszenie kosztowało tak drogo i trwało dwadzieścia lat.

Jak ocenia pani program Rodzina 500+? To dobry pomysł na zwiększenie dzietności w Polsce?

Oceniam go pozytywnie. Jest to program, który generuje dodatkowy popyt konsumpcyjny, może więc wpłynąć korzystnie na nastroje inwestorów, a tym samym przyspieszyć wzrost naszej gospodarki. Jeśli udałoby się utrzymać w średnim okresie tempo wzrostu naszego PKB na poziomie 5 proc. rocznie, znacznie zmniejszyłaby się luka dochodowa, jaka dzieli nasz kraj od zamożnych państw Zachodu. Wydaje mi się, że polityka prorodzinna może także przynieść w dalszej perspektywie wzrost dzietności kobiet. Jednak moim zdaniem ważniejsze od efektów ilościowych będą efekty jakościowe. Mam tu na myśli bardzo szybką poprawę bytowych warunków wychowania i kształcenia dzieci, zwłaszcza w rodzinach borykających się z trudnościami materialnymi. A takich rodzin jest wciąż zbyt wiele.

Obniżka wieku emerytalnego, zapowiadana przez rząd, to dobry pomysł?

Ustawa przywracająca prawo do emerytury kobietom w wieku 60 lat i mężczyznom w wieku 65 lat powinna dotyczyć osób, którym odebrano prawa w trakcie ich nabywania. Nie powinna natomiast odnosić się do osób, które były poza systemem ubezpieczeń pracowniczych i debiutujących na rynku pracy. Problem się na tym nie kończy. Należy bowiem w trybie pilnym wycofać się z reform systemu ubezpieczeń społecznych wprowadzanych od 1999 r. na rzecz modelu gwarantującego ochronę ryzyka socjalnego zgodnie z podpisanymi przez nasz kraj konwencjami. Nie chcę tutaj rozwijać tego tematu, lecz jest to jedno z najtrudniejszych wyzwań jaki stoi przez polskim rządem.

W swoich pierwszych wystąpieniach po nominacji do RPP krytycznie wypowiadała się pani o projekcie podatku bankowego. Dziś ten podatek już obowiązuje. Widzi pani jakieś jego negatywne konsekwencje?

Negatywnie wypowiadałam się na temat tego podatku już w pierwszym etapie trakcie prac nad programem ekonomicznym Prawa i Sprawiedliwości. Uważam, że rynek finansowy, a w szczególności sektor bankowy jest w Polsce zbyt mały w stosunku do sfery realnej. Podatek ten podnosi cenę kredytu i zniechęca do oszczędzania i zgodnie z przewidywaniami – banki z wyprzedzeniem przeniosły skutki wprowadzenia tego podatku na klientów. Największą wadą tego podatku jest jego niska wydajność fiskalna. Lepszym rozwiązaniem byłoby opodatkowanie transakcji na rynku finansowym, choćby dlatego że podatek taki trudniej przenieść na drobnych ciułaczy, zaś wpływy z tego tytułu - biorąc pod uwagę skalę obrotów - powinny być znacznie wyższe.

Czy częstotliwość posiedzeń decyzyjnych RPP jest odpowiednia? EBC niedawno rozrzedził harmonogram, rozważa to Bank Anglii, co osiem tygodni spotyka się Bank Czech. Może rzadsze spotkania RPP wpływałyby na rynki finansowe stabilizująco (emocje związane z posiedzeniami pojawiałyby się rzadziej)?

Powtórzę to, co już powiedziałam na wstępie: dlaczego mamy zawsze kogoś naśladować? Ustawa o NBP nakazuje w art. 16.1. spotkania RPP raz w miesiącu. I niech tak zostanie.

CV

Dr hab. Grażyna Ancyparowicz jest absolwentką Szkoły Głównej Planowania i Statystyki (dziś SGH). Pracowała w Centralnym Urzędzie Planowania, a następnie w GUS. Odznaczona Srebrnym i Złotym Krzyżem Zasługi za osiągnięcia dydaktyczne. Zasiada w Narodowej Radzie Rozwoju przy Prezydencie RP. 30 stycznia Sejm wybrał ją do RPP.

Rz: Marzec był 19. miesiącem deflacji w Polsce. A prognozy Instytutu Ekonomicznego NBP sugerują, że dynamika cen konsumpcyjnych jeszcze przez dwa lata będzie poniżej nie tylko celu inflacyjnego NBP, ale nawet dolnej granicy pasma dopuszczalnych odchyleń od niego. RPP nie uznaje tego za przesłankę do łagodzenia polityki pieniężnej?

Grażyna Ancyparowicz: Prognoza inflacji w znacznej części ma charakter ostrzegawczy, pokazuje tendencje, jakie utrzymają się w przypadku kontynuacji dotychczasowych trendów. Nie uwzględnia szoków na rynkach finansowych ani surowcowych. Abstrahuje od następstw klęsk żywiołowych. Ponadto prognoza, o której pan wspomniał, będzie podlegała rewizji jeszcze co najmniej dwa razy w ciągu tego roku, a w tym czasie wiele może się zdarzyć.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację