Sprawa jest dla Emmanuela Macrona wyjątkowo delikatna. Nie tylko dotyczy jego rodzinnego Amiens. Także może łatwo zostać wykorzystana przez skrajnie prawicową rywalkę w drugiej turze wyborów prezydenckich jako dowód, że rzekomo promowana przez jej oponenta „dzika globalizacja" niszczy miejsca pracy. W styczniu amerykański koncern Whirlpool ogłosił, że do końca 2018 r. zlikwiduje swoją fabrykę w Pikardii i przeniesie produkcję suszarek do Łodzi. Pracę ma stracić ostatnich 290 pracowników, którzy przetrwali serię restrukturyzacji.
Lider En Marche! dotrzymał co prawda danego w czasie debaty telewizyjnej słowa i pojechał w środę do Amiens, ale odwlekał spotkanie z załogą. Rano ograniczył się do rozmów z przywódcami lokalnych związków zawodowych w siedzibie Izby Handlowej w centrum miasta.
W tym czasie, niezapowiedziana, na parkingu przed zakładami Whirlpoola, gdzie trwała pikieta strajkujących, pojawiła się Marine Le Pen.
– Jestem tu, gdzie powinnam być, wśród ofiar polityki, którą proponuje pan Macron – rzuciła, gdy tłum skandował „Marine Presidente!". – On spotyka się z dwiema, trzema osobami w dobrze chronionych salonach. Reprezentujemy dwie zupełnie różne wizje – dodała.
Macron, do tej pory liberał, który jako menedżer w banku Rotschilda zarobił 3 mln euro na pośrednictwie w zakupie przez Nestle oddziału odżywek dziecięcych Pfizera, w Amiens zamienił się w zwolennika protekcjonizmu. – Ta sytuacja jest nie do zaakceptowania. Nie pogodzę się z tym, że te zakłady są przenoszone. Musimy więc znaleźć dla nich jakiegoś nowego inwestora – rzucił Macron.