Pozbawieni tego fundamentu jesteśmy zagubieni, bo przecież on zawsze był, dzielił się doświadczeniem, wspaniałomyślnością, był niespotykanym już dziś erudytą, prowadził po zaułkach historii, którą znał z autopsji. Taki był Stanisław August Morawski.
Urodził się w 1922 r. w Krakowie. Zmarł nad ranem 23 grudnia 2019 r. w Rzymie. Za niecałe dwa tygodnie obchodziłby 98. urodziny.
Jego formalna biografia i pełnione funkcje nie są tak istotne. Dopiero osobiste poznanie pozwalało zrozumieć, że spotkało się kogoś wyjątkowego, o wybitnej inteligencji, nieprzeciętnej osobowości, osobę zaangażowaną w sprawy społeczne, ale nigdy niewysuwającą się na pierwszy plan, wolną od próżności i niecierpiącą pochlebstw. Był człowiekiem czynu i realnych osiągnięć.
Urodził się w ziemiańskiej rodzinie o patriotyczno-inteligenckich tradycjach. Dziadek Kazimierz był rektorem UJ i prezesem Polskiej Akademii Umiejętności. Ojciec – historykiem. Dzieciństwo spędził w Polsce i w Rzymie. Osierocony przez matkę pół-Włoszkę wraca do kraju, gdzie wkrótce wybucha wojna. Wstępuje do AK i w randze podporucznika walczy m.in. w bitwie pod Żubrami. Odmrożone wtedy kończyny przypominały o sobie do końca jego życia. Podczas wojny traci ojca i wszystkich trzech braci. Kiedyś się zwierzył, że czuje, iż jego długie życie stanowi rekompensatę za tak młodo odebrane życia jego braci.
Powojenny czas to studia w Poznaniu, gdzie poznał swoją żonę – dzielną i oddaną Renię Dembińską, razem spędzili ponad 70 lat. Ze wspomnień wynikało, że pomimo tych ponurych stalinowskich czasów młodość miała swoje prawa. Ale chyba nie było aż tak wesoło, skoro w 1957 r. Morawscy zdecydowali się na wyjazd do Włoch, zostawiając niejako w zastaw socjalistycznej ojczyźnie synka Pawła. Dołączył do nich po długich miesiącach.