I dodaje: Nasze wejście dało koleżankom i kolegom do zrozumienia, że skoro zdobyliśmy najwyższy szczyt, to pewnie i niższe są w zasięgu człowieka. Można zastanowić się, co by było, gdybyśmy na Everest nie weszli. Do środowiska alpinistów trafiłaby informacja, że pewnie się nie da, jest za silny wiatr, nie można się wspiąć. Może zimowy himalaizm by się rozwinął, ale na pewno nie tak szybko.

Na pytanie co działo się przed atakiem szczytowym Krzysztof Wielicki odpowiada: Mieliśmy się wspinać 16 lutego, ale Andrzej Zawada się zgubił na wysokości 7800 metrów i musieliśmy go sprowadzać – dlatego opóźniliśmy się o jeden dzień. Prawdę mówiąc, to powinniśmy byli zejść do bazy, wypocząć i dopiero atakować szczyt. Otrzymaliśmy jednak wiadomość, że pozwolenie obowiązuje do 17 lutego, więc tylko my, ja i Leszek, mogliśmy wejść. Miałem wchodzić z Walkiem Fiutem, ale do niego przyjechała narzeczona i Walek, zamiast do góry, zszedł do bazy, a ja się nigdy z Leszkiem na tej wyprawie nie wspinałem. Jego partner zachorował, mój poszedł do bazy. Spojrzeliśmy na siebie i wiedzieliśmy, że oczy wyprawy są na nas zwrócone. Wszyscy wiedzieli, że tylko my możemy coś zrobić. Powinniśmy pójść w dół i gdyby to nie był Everest...

O sukcesie trzeba było powiadomić świat. „Andrzej Zawada był wtedy w obozie II, gdzie my dotarliśmy 18 lutego po południu. Tam była dobra łączność, więc podyktował Bogdanowi Jankowskiemu do bazy przez radio treść depeszy. Jankowski spytał, do kogo wysłać, a Andrzej na to 'od Gierka po papieża'. W poniedziałek około 10 rano nasza koleżanka poszła na pocztę i podyktowała treść depeszy. Kazała ją wysłać do Gierka, ale też do Rzymu i natychmiast ktoś usłużny zadzwonił do władzy z informacją. Co ciekawe, odpisali nam i papież, i pierwszy sekretarz. Jan Paweł II przysłał piękny list".

Wywiady z Leszkiem Cichym i Krzysztofem Wielickim ukażą się w najbliższym numerze magazynu „Plus Minus”