Turcja zakończyła przygotowania do operacji wojskowej w północno-wschodniej Syrii. Celem ofensywy mają być kurdyjskie Powszechne Jednostki Ochrony (YPG), będące filarem Syryjskich Sił Demokratycznych (SDF), arabsko-kurdyjskiego sojuszu, wspieranego przez Stany Zjednoczone. Ankara uważa YGP za przedłużenie Partii Pracujących Kurdystanu, organizacji uznanej przez Turcję za terrorystyczną i nielegalną.
Po rozmowie telefonicznej prezydentów USA i Turcji, Biały Dom poinformował, że amerykańscy żołnierze zostaną wycofani z obszaru, na którym Turcy mają przeprowadzić ofensywę. Wedle późniejszych doniesień, chodziło o ok. 50 żołnierzy sił specjalnych.
Decyzja Donalda Trumpa spotkała się z negatywną reakcją kongresmenów, w tym Republikanów. Krytycy podkreślali, że porzucanie sojusznika nie leży w interesie narodowym, a działania Turcji zdestabilizują region i mogą doprowadzić do wzmocnienia pozycji bojowników tzw. Państwa Islamskiego.
Trump ostrzega Ankarę
Amerykański prezydent zmienił nieco retorykę. "Jeśli Turcja zrobi cokolwiek, co ja, w swej wielkiej i niezrównanej mądrości, uznam za przekroczenie granic, całkowicie zniszczę i unicestwię turecką gospodarkę (co już niegdyś zrobiłem!)" - napisał Donald Trump na Twitterze. Dodał, że Ankara oraz "Europa i inni" muszą pilnować pojmanych bojowników ISIS.
Rzecznik Pentagonu oświadczył, że Departament Obrony nie popiera tureckiej operacji. Rzecznik SDF nazwał decyzję Trumpa "ciosem w plecy".