Na klub wcale nie trzeba wydawać fortuny

Planowanie, że polski klub zarobi 30 milionów złotych w jednym okienku transferowym, to absurd – mówi Bogusław Leśnodorski, były prezes Legii Warszawa, który pomagał ratować Wisłę Kraków.

Publikacja: 18.03.2019 15:00

Łukasz Majchrzyk: Pół Krakowa pana kocha, drugie pół zapewne nienawidzi. Jest takie zdjęcie, które stało się symbolem ratowania Wisły. Siedzi pan w kolejce na Kasprowy Wierch z telefonem w ręku, zatroskany...

Bogusław Leśnodorski: Zrobił to zdjęcie mój przyjaciel, z którym byłem w tym wagoniku. Nie wiedziałem, że ktoś mnie fotografuje.

Rzeczywiście pisał pan esemesa w sprawie Wisły? Pojawiały się komentarze, że to ustawione zdjęcie.

Byłem już wtedy na łączach w sprawie krakowskiego klubu, miałem słuchawki w uszach. Zdałem sobie sprawę, że to zdjęcie powstało, gdy zadzwonił do mnie ktoś, kto zobaczył fotografię w gazecie. W ten sposób niejaki Jasiek Jelonek zaliczył debiut w mediach ogólnopolskich jako autor zdjęć.

Długo pan bez piłki nie wytrzymał.

Cały czas coś się dzieje, chodzę na mecze. Od kiedy odszedłem z futbolu i wiele osób przestało mnie postrzegać jako konkurencję, to dzwonią, żeby się poradzić. Kiedy są w Warszawie, to mnie odwiedzają.

Do pierwszego meczu nie był pan pewny, że Wisła wyjdzie na prostą?

Było sporo niewiadomych i wciąż jest, ale jeszcze przed pierwszym meczem wiedziałem, że już nie ma ryzyka wycofania Wisły. Skąd to wiedziałem? Działałem przez kilka lat w polskim futbolu i widziałem kluby w gorszej sytuacji finansowej niż Wisła, które grały w ekstraklasie, choćby Ruch Chorzów. Z Wisły jednak niemal wszyscy uciekli, po prostu zniknęli i nie było komu działać. To był problem.

Pan od zawsze kojarzony był z Legią, a tu nagle troska o Wisłę...

To było kompletnie spontaniczne. Przez dwa, trzy lata byłem mocno zaangażowany w odbudowywanie Zagłębia Sosnowiec, doprowadziłem do poziomu ekstraklasy Legię koszykarską, więc odgruzowywanie nie było dla mnie czymś nowym. Ciężko znoszę sytuacje, gdy się ludzie poddają.

To samo mówił Jarosław Królewski.

Dla mnie było naturalne, że powinni się zaangażować ludzie emocjonalnie związani z krakowskim klubem. Dlatego dobrze, że pojawili się Kuba Błaszczykowski, Jarosław Królewski, Rafał Wisłocki. Ja sam bym nic nie zrobił.

Jarosław Królewski mówił, że bez kogoś takiego jak pan sam by się w ratowanie Wisły nie zaangażował.

Zna życie, prowadzi poważne biznesy i wie, że nie należy się pchać w nieznane rejony. Gdybym ja miał wejść w branżę internetową bez wsparcia, to pewnie bym sobie tylko krzywdę zrobił. Jarek Królewski znał Rafała Wisłockiego od dawna, uważał, że ma on odpowiednie kompetencje. Rafał przyszedł na kawę i powiedziałem, że jeśli on tego nie zostawi, to ja też się zaangażuję. Dość szybko okazało się, że Rafał sobie dobrze radzi. Pojawił się Tomek Jażdżyński, który zawsze był blisko klubu, cały czas byłem w kontakcie z Kubą. Widać było, że jemu zależy i jeśli tylko będzie szansa, to pomoże.

W tym biznesie zaufanie to podstawa?

Zaufanie i ludzie. Trafiło na siebie kilka osób, które nic o sobie nie wiedziały, oni może kojarzyli mnie z przekazów medialnych, i zaczęliśmy razem działać. Dzisiaj świat i biznes tak wyglądają, że nie znasz kogoś dobrze, jeśli nie znasz go od 20 lat.

Postawił pan warunek, że prezesem ma zostać Rafał Wisłocki? Jego pan nie znał w ogóle.

To prawda, ale nie znałem też innych kandydatów. Spotkałem się z Rafałem i zobaczyłem, że mówi sensownie, zbudował w Wiśle akademię, więc intuicyjnie wyczułem, że można mu zaufać. Pierwsze ustalenia były takie, że prezesem miał być chyba pan Tadeusz Czerwiński, ale przecież on w Wiśle działał już od wielu lat. Skoro wcześniej Wisły ci ludzie nie podnieśli, to teraz też nie spodziewałem się, że jakoś bardzo pomogą. Dlatego powiedziałem: zaangażuję się, jeśli to pan zostanie prezesem.

Mnie w tej sprawie uderza fakt, że Wisła na koniec marca dostała licencję, a już praktycznie od sierpnia słyszało się o poważnych kłopotach. W klubie ekstraklasy może nastąpić tak mocne tąpnięcie?

Oczywiście, że tak. Co robi większość klubów? We wnioski licencyjne wpisuje planowane przychody z transferów na poziomie kilkunastu milionów złotych.

To mało prawdopodobne?

Oczywiście, taki strzał może się zdarzyć, jak Cracovii Bartosz Kapustka czy Krzysztof Piątek albo Wiśle Płock Arkadiusz Reca. Myślę, że po tej aferze podejście Komisji Licencyjnej PZPN się zmieni, będzie bardziej prewencyjna, restrykcyjna i będzie większą wagę przywiązywała do takich zapisów. Groził nam wstyd na całą Europę, bo bylibyśmy chyba jedyną poważną ligą, w której klub wycofał się w połowie sezonu. Rykoszetem dostałyby wszystkie kluby, bo sponsorzy, telewizja obcięliby pieniądze, byłyby korekty wyników. Trzeba robić wszystko, by nie dopuścić do takiej sytuacji. Biznes na tym polega, że niektórzy bankrutują, ale w trakcie sezonu nie ma prawa się to zdarzyć.

Kiedy pan był prezesem Legii, to zdarzało się, że wpisywaliście do wniosków licencyjnych kwoty, które wyglądały lepiej?

Za ich przygotowywanie wtedy odpowiedzialny był w Legii Przemek Tokarz. Chyba dostałby zawału, gdybym mu coś takiego zaproponował. Nie uczestniczyłem w przygotowywaniu wniosku. To, co się pojawiało za moich czasów, było efektem tego, co poszczególne działy Legii przygotowały. Mogę się mylić, ale chyba nigdy nie było tak, żeby nasze szacunki zostały zweryfikowane w dół. Raczej przekraczaliśmy założenia na plus.

Przychody z transferów to jest tylko szacowanie.

Jeśli ktoś się zna na tym biznesie, to może się pomylić o pięć procent. Jeśli polski klub wpisuje we wniosku licencyjnym, że chce pozyskać ze sprzedaży zawodników w jednym okienku transferowym ok. 30 mln złotych, to mówię wprost, że Komisja Licencyjna nie powinna tego potraktować poważnie, bo to jest absurd. Oczywiście, takie okienko może się kiedyś zdarzyć, ale nie wolno opierać na tym planowania budżetu. Dobry polski klub jest w stanie zaplanować, że sprzeda dwóch zawodników po 1,5 mln euro.

Polskim klubom z ekstraklasy raczej ciężko przychodzi zarabianie...

Wisła jest jednym z kilku klubów, które mają duży potencjał. Wiele innych takiego nie miało i nie ma. W grupie klubów z większym potencjałem według mnie są jeszcze: Legia, Lech, Górnik, Lechia.

Ale np. Piast Gliwice już nie...

Ma bogatego właściciela, czyli miasto. Tam jest wszystko uszyte mądrze, na miarę. To jest chyba jedyny klub, gdzie miasto jako właściciel się sprawdza, chociaż generalnie jestem przeciwnikiem sytuacji, w której samorząd jest właścicielem, bo na ogół prowadzi to do problemów.

Mówi pan, że 30–40 mln złotych przychodów można spokojnie w Wiśle wygenerować.

A ile karnetów sprzedali teraz?

Ostatnio czytałem o około 19 tysiącach.

To jest bardzo dużo jak na ekstraklasę. Tutaj nie mamy takiej kultury kibicowania jak na Zachodzie. Ostatnie lata pokazują, że jest jednak bardzo duży potencjał, można się rozwijać. W pewnym momencie mieliśmy na Legii bardzo duże procentowo zapełnienie stadionu. Górnik Zabrze też pokazał, że można przyciągnąć kibiców na trybuny. Dobrze wychodzi to Lechowi Poznań. Oczywiście trzeba też trochę grać w piłkę. Grupy ultras są ważne, kolorowe, widać je na każdym stadionie, ale różnicę w przychodach robią ci, którzy przychodzą oglądać futbol. To oni zapełniają stadiony.

Aby dobrze grać w piłkę, trzeba wydawać pieniądze na piłkarzy. Koło się zamyka.

Wcale nie trzeba wydawać fortuny, bo dzisiaj najlepszy futbol w Polsce grają drużyny zbudowane za mniejsze pieniądze: Pogoń Szczecin i Cracovia.

Można z budżetem 30–40 mln złotych zbudować drużynę, która nie przyniesie wstydu w Europie?

Oczywiście, że tak. Pokazują to Czesi i Słowacy. A my przegrywamy nawet z drużynami egzotycznymi, które wielkich pieniędzy nie mają. Nie da się wszystkiego sztywno wyliczyć, ale moim zdaniem takie pieniądze przeznaczone na pierwszą drużynę wystarczą, żeby osiągnąć solidny poziom europejski, można wejść na poziom Top 50 w Europie.

Ratując Wisłę, dowiedział się pan czegoś nowego o biznesie piłkarskim?

Nic mnie nie zaskoczyło, no, może poziom indolencji, ale reszta to jest wiedza powszechna.

Pan by kogoś takiego jak Vanna Ly i Mats Hartling przyjął u siebie w gabinecie?

Kilka lat temu wykreowanie takich „biznesmenów" byłoby w ogóle niemożliwe, bo była inna rola i sposób działania mediów. To, że ci ludzie zostali potraktowani poważnie, spowodowali dziennikarze. Jeśli piszesz o kimś takim, to przedostaje się on do przestrzeni publicznej, jego pozycja się umacnia. Dla postronnych obserwatorów staje się wiarygodny.

Czyli każdego można wykreować na kupca?

Taka jest dzisiaj siła mediów sportowych.

Trudno nie pisać o ludziach, którzy zgłaszają się, żeby kupić Wisłę, nawet jeśli chcemy ich krytykować.

Czym innym jest napisanie o tym raz, a czym innym pompowanie tematu przez sześć tygodni i traktowanie poważnie ludzi niepoważnych. Działa efekt kuli śniegowej. Jeden napisze, to inni też muszą, bo temat się klika, a jeszcze można wszystko podkręcić tytułem. Wydaje mi się, że Komisja Licencyjna w kontekście kontroli własności polskich klubów dostała mocną nauczkę.

Komisja Licencyjna powinna mieć narzędzia do sprawdzania kontrahentów i blokowania przejęcia?

Jakaś kontrola nad tym musi być. Z jednej strony kluby to są prywatne spółki, ale z drugiej to jest dobro społeczne. Organizator rozgrywek ponosi odpowiedzialność za całą ligę, nie tylko za klub. To leży we wspólnym interesie, żeby polskie mocne marki piłkarskie, znane w Europie, nie były ofiarą takich działań.

Komisja Licencyjna zawiodła?

Koniec końców pomogła, bo gdy zawiesiła licencję, to niektórzy otrzeźwieli. Biznes piłkarski idzie do przodu i Komisja Licencyjna musi za tym nadążać.

Polskie kluby piłkarskie mają złą strukturę wydatków? Za dużo pieniędzy idzie na pensje dla piłkarzy, którym jest za dobrze?

Jeśli chce się grać w Lidze Mistrzów, to trzeba wydawać wszystko, co się ma, tylko mądrze.

Czyli kominy płacowe w klubach to nie jest nic złego?

To wszystko jest względne, mniejsze znaczenie ma, jak dużo wydajesz, ważniejsze jest, ile zarabiasz. Kłopot pojawia się wtedy, gdy wydajesz dużo więcej, niż zarabiasz. W dzisiejszym futbolu wynik sportowy przestał mieć kluczowe znaczenie dla wartości marketingowej. Najważniejsza jest rozpoznawalność, sympatia ludzi, liczba obserwujących w mediach społecznościowych. Dochodzi do tego, że dużo więcej zarabiają ci, którzy kończą kariery sportowe, niż aktualni mistrzowie. W przypadku piłki ważne jest DNA klubu, to że ludzie czują się jego częścią.

Górnik Zabrze chciał grać wychowankami, ale w ostatnim okienku transferowym dodał kilku obcokrajowców.

Polskie kluby nie mogą doprowadzać do sytuacji, w której nie są „polskie" na boisku. Obcokrajowcy muszą być, ale musi być jakaś równowaga.

Akcjonariat kibicowski to przyszłość?

Jestem zwolennikiem takich rozwiązań, udziału kibiców w strukturze właścicielskiej, kontroli społecznej nad polityką klubu.

Widzi pan dla siebie jeszcze jakąś rolę w futbolu?

Wszyscy mnie o to pytają, ale ja o tym nie myślę. Życie samo pisze najlepsze scenariusze. Na razie niczego takiego nie planuję.

REKLAMA: Porównuj setki ofert finansowych w Norwegii na TradeUp.io

Łukasz Majchrzyk: Pół Krakowa pana kocha, drugie pół zapewne nienawidzi. Jest takie zdjęcie, które stało się symbolem ratowania Wisły. Siedzi pan w kolejce na Kasprowy Wierch z telefonem w ręku, zatroskany...

Bogusław Leśnodorski: Zrobił to zdjęcie mój przyjaciel, z którym byłem w tym wagoniku. Nie wiedziałem, że ktoś mnie fotografuje.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Materiał partnera
Dolny Śląsk mocno stawia na turystykę
Regiony
Samorządy na celowniku hakerów
Materiał partnera
Niezależność Energetyczna Miast i Gmin 2024 - Energia Miasta Szczecin
Regiony
Nie tylko infrastruktura, ale też kultura rozwijają regiony
Regiony
Tychy: Rządy w mieście przejmuje komisarz wybrany przez Mateusza Morawieckiego