Nierówności muszą być, ale w ryzach

Nadmierny odpływ ludności z prowincji może stać się źródłem poważnych problemów – uważa Tomasz Kaczor, ekonomista z prevision.pl.

Publikacja: 14.01.2019 09:00

Rz: Od czasu przystąpienia Polski do UE w 2004 r. województwa zbliżyły się do siebie pod względem poziomu rozwoju gospodarczego?

Tomasz Kaczor: W danych takiej konwergencji nie widać. Jeśli różnice w poziomie rozwoju województw się zmieniły, doszło raczej do dywergencji. Chodzi przede wszystkim o ucieczkę najbogatszych miast, szczególnie Warszawy. Biedniejsze regiony też się bogacą, ale nie tak, żeby dogonić bogatsze. Pod względem PKB per capita na końcu listy są stale te same województwa: lubelskie i podkarpackie.

Czy to oznacza, że źle wykorzystujemy fundusze z UE, szczególnie te z polityki spójności?

Fundusze mają służyć temu, aby uboższe regiony pod względem PKB per capita goniły unijną średnią. I to się w Polsce dzieje. Rolą tych funduszy nie było natomiast niwelowanie różnic w poziomie rozwoju wewnątrz kraju. Te pieniądze mogą tłumić wzrost takich nierówności, ale nie mogą ich zniwelować.

Dlaczego?

Choćby dlatego, że jest ich za mało. Napływ funduszy z UE wynosił około 3 proc. PKB Polski. To nie są kwoty, które mogą przeciwdziałać naturalnej tendencji do różnicowania się regionów. Pamiętajmy, że w Polsce w 2004 r. nawet najbogatsze województwa były pod względem PKB per capita poniżej średniej unijnej. One także korzystały więc z funduszy, choć w nieco mniejszym stopniu niż biedniejsze. Ale nawet środki inwestowane w biedniejszych regionach w jakimś stopniu rozlewały się na cały kraj.

Niektórzy eksperci twierdzą, że inwestycje w infrastrukturę, zwłaszcza transportową, na które przeznaczamy lwią część funduszy z UE, też sprzyjają głównie bogatszym regionom.

W pewnym stopniu tak. Oczywiście, infrastrukturę trzeba było rozwijać, bo jej stan był dramatyczny. Ale tzw. twarda infrastruktura nie jest kluczem do rozwoju nowoczesnej gospodarki. Najważniejsze są kapitał ludzki i innowacje. A zdolni, innowacyjni ludzie mogą odpływać z gorzej rozwiniętych regionów do tych lepiej rozwiniętych, w czym – paradoksalnie – dobra infrastruktura transportowa pomaga. Dlatego inwestycje infrastrukturalne nie mogą wyrównywać poziomu dochodów w regionach. Ważniejsze jest to, aby w biedniejszych regionach dobrze się żyło, bo tylko to może tam zatrzymać ludzi.

Czy powinniśmy o to zabiegać? Rozpiętości w dochodach między regionami to problem?

Zbyt duże nierówności w społeczeństwie nie prowadzą do niczego dobrego. I nie chodzi tylko o różnice w poziomie dochodów, ale o nierówności w szerszym sensie. Ważne jest, żeby kraj nie był zanadto zróżnicowany pod względem jakości życia, dostępu do kultury, edukacji, służby zdrowia itp. Dopuszczenie do nadmiernego wzrostu nierówności w tak szerokim sensie to kręcenie sobie stryczka. W biedniejszych regionach zostaną z czasem tylko starsi ludzie, którymi nie będzie miał kto się opiekować.

Powinniśmy ograniczać różnice w poziomie rozwoju regionów? Jeśli tak, to jak to zrobić?

Narastanie różnic między regionami jest w pewnym sensie naturalne, postępuje, od kiedy ludzkość porzuciła zbieracko-łowiecki tryb życia, zaczęła się osiedlać, tworzyć miasta. Miasta bogaciły się szybciej niż inne obszary. Dziś tak samo jest z metropoliami. Trudno temu zapobiegać inaczej, niż tworząc poza metropoliami dobre warunki do życia.

Tworzenie w biedniejszych regionach specjalnych stref ekonomicznych, żeby przyciągać inwestycje, było dobrym pomysłem?

Pomysł był tak dobry, że strefy powstały też w zamożniejszych regionach. Przecież nie można oczekiwać, że bogatsze regiony zrezygnują z inicjatyw prorozwojowych w imię konwergencji.

Ostatnio w kontekście wyrównywania poziomu rozwoju politycy sporo mówią o deglomeracji...

Nie znam żadnego kraju, w którym instytucje publiczne były w istotnym stopniu rozproszone. To jest po prostu rozwiązanie niepraktyczne. Pewne instytucje mogą mieścić się poza metropoliami, ale większość musi być w jednym miejscu. Mamy wymowny przykład w UE, gdzie Parlament Europejski ma dwie siedziby i to jest organizacyjna katastrofa. Ale nawet gdyby dało się przenieść część instytucji publicznych poza Warszawę, to nie byłby dla tych miast, do których one by trafiły, silny impuls. W całej sferze budżetowej pracuje kilkaset tysięcy ludzi. Rozproszenie ich po kraju niewiele zmieni.

Rz: Od czasu przystąpienia Polski do UE w 2004 r. województwa zbliżyły się do siebie pod względem poziomu rozwoju gospodarczego?

Tomasz Kaczor: W danych takiej konwergencji nie widać. Jeśli różnice w poziomie rozwoju województw się zmieniły, doszło raczej do dywergencji. Chodzi przede wszystkim o ucieczkę najbogatszych miast, szczególnie Warszawy. Biedniejsze regiony też się bogacą, ale nie tak, żeby dogonić bogatsze. Pod względem PKB per capita na końcu listy są stale te same województwa: lubelskie i podkarpackie.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Materiał partnera
Dolny Śląsk mocno stawia na turystykę
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Regiony
Samorządy na celowniku hakerów
Materiał partnera
Niezależność Energetyczna Miast i Gmin 2024 - Energia Miasta Szczecin
Regiony
Nie tylko infrastruktura, ale też kultura rozwijają regiony
Regiony
Tychy: Rządy w mieście przejmuje komisarz wybrany przez Mateusza Morawieckiego