Według ich chodzi o zabezpieczenie bazy okrętów podwodnych na wyspie Hainan. Stacjonują w niej okręty nuklearne, o znaczeniu strategicznym dla przyszłości obrony terytorialnej Chin. Nowe lądowiska budowane jedno po drugim na sztucznych wyspach na morzu Południowochińskim mają strzec dostępu do dotychczas najbardziej na południe wysuniętym części Państwa Środka.

Zgodnie z powtarzaną przy wielu okazjach zasadą o pieniądzach kryjących za prawdziwymi intencjami niezrozumiałych z pozoru sytuacji, tym razem to okręty podwodne stają się osią sporu. Na zdjęciach, którymi dysponują Amerykanie, widać, ze chińska baza marynarki na Hainanie dysponuje jednostkami klasy 094A zdolnymi przenosić pociski JL-3 z atomowymi głowicami, o zasięgu 12 tys. km. Jeżeli tak uzbrojone okręty znajdą się na terenie morza Południowochińskiego, wówczas cele w Stanach Zjednoczonych znajdują się w ich zasięgu.

Matematyka jest prosta i chińskie plany odrobinę bardziej czytelne. Podobno nawet wspominane zdjęcia okrętów przedostały się do USA jako ostrzeżenie i pokaz siły. Na początku mijającego tygodnia admirał Wu Shengli przekazał szefowi amerykańskiego sztabu marynarki, admirałowi Johnowi Richardsonowi składającemu wizytę w Pekinie, prosty komunikat: Chiny nie zamierzają dostosować swojej suwerenności do jakichkolwiek ograniczeń nakładanych przez społeczność międzynarodową. Przedstawiciel chińskiej marynarki dodał, iż jest ona w pełni przygotowana na obronę własnego terenu, jeśli będzie taka potrzeba.

Jak na razie, w imię obrony dostępu do bazy Yulin w Hainanie czy nie, Pekin poszerza sobie teren o 3,5 ml kilometrów kwadratowych. Tyle powierzchni spornego morza przeznaczono sobie na wyłączność. Chińska marynarka dysponuje 70 jednostkami podwodnymi, z których 16 mają napęd atomowy. Amerykanie dla porównania wykorzystują 75 okrętów atomowych, w tym 15 nowoczesnych jednostek klasy Virginia i Seawolf. Jedynie cztery z nich (klasa Los Angeles) stacjonują w bazie morskiej na Pacyfiku na wyspie Guam.