Noszenie maseczek ochronnych to nie tylko wymóg prawny czasu epidemii, ale też zdrowego rozsądku. Gdy liczba zakażonych koronawirusem zbliża się w Polsce do 20 tys., a codziennie wykrywa się 200–400 nowych zakażeń, maseczki stają się produktem pierwszej potrzeby, nie tylko dla medyków.
Niestety, w ostatnich dniach wyszło na jaw, że znaczna część przywożonych do kraju maseczek nie ma odpowiednich certyfikatów potwierdzających ich odporność na przepuszczanie czynników chorobotwórczych. Kłopoty takie wystąpiły nie tylko w głośnej sprawie maseczek zamówionych dla rządu przez KGHM. Problem z fałszywą dokumentacją miała też m.in. Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy.
Czytaj też: Koronawirus: Interesy na maseczkach mogą być ryzykowne z powodu VAT
Tymczasem to właśnie pełnowartościowe maseczki są najbardziej cenione jako najlepiej chroniące przed zakażeniem. Jak zauważa prof. Marcin Czech, epidemiolog ze Szkoły Biznesu Politechniki Warszawskiej, do wyrobów medycznych certyfikowanych według unijnych standardów CE można mieć większe zaufanie niż do zwykłych maseczek, które takiego certyfikatu nie mają lub mają fałszywy. Przyznaje on, że maseczka maseczce nierówna.