Odrzucenie przez brytyjski parlament umowy przewidującej łagodne wyjście ze Wspólnoty może oznaczać w najgorszym wypadku, że już od 29 marca Wielka Brytania przestanie być częścią wspólnego obszaru celnego UE. A ponieważ dotychczas nie pojawiła się żadna umowa o wolnym handlu, należy się liczyć z tym, że Zjednoczone Królestwo będzie traktowane przez UE po prostu jak kraje trzecie. Nie będzie bowiem okresu przejściowego, który był przewidziany do końca 2020 r. w listopadowym projekcie umowy brexitowej, przyjętym przez władze UE.
Czytaj także: Brexit: Konsekwencje dla polskich firm
Odprawy i cła
Taki scenariusz oznacza, że towary sprzedawane w obu kierunkach będą podlegać odprawom celnym, cłom i innym opłatom związanym z przekraczaniem granicy. Najbardziej logicznym wyjściem wydaje się zastosowanie unijnej taryfy celnej do towarów sprowadzanych z innych krajów. Wielka Brytania będzie musiała ustanowić własną taryfę.
Reguły Światowej Organizacji Handlu (do której Wielka Brytania należy) przewidują, że wysokość ceł powinna być symetryczna po obu stronach. Gdyby tak się stało, to np. sprowadzane do brytyjskich sklepów polskie korniszony byłyby obłożone cłem o stawce 17,6 proc. Odzież podlegałaby cłu 12-proc., a obuwie – nawet do 17 proc. Urządzenia mechaniczne traktowane są w unijnej taryfie łagodniej, bo stawki wahają się między 1,7 a 4,2 proc., a niektóre wyroby są w ogóle zwolnione z cła. Wyższe, bo 10-proc., cła taryfa nakłada na samochody, a na niektóre autobusy nawet do 16 proc.
Dla przedsiębiorców handlujących dotychczas z Wyspami bez żadnych formalności celnych pojawienie się szlabanu na kanale La Manche może przynieść spore zamieszanie organizacyjne. – Wprowadzenie odpraw celnych może znacząco wpłynąć na organizację dostaw. Należy się liczyć z wydłużeniem ich terminów, a także z rozmaitymi kosztami związanymi z czasochłonnymi nieraz procedurami odpraw w urzędach celnych, zarówno w Polsce, jak i w Wielkiej Brytanii – przewiduje Marta Kolbusz-Nowak, menedżer w firmie doradczej EY.