Jak opowiedzieć sędziemu o interfejsie i wynalazku

Ryk lwa i odgłosy ptaków można zastrzec jako znaki towarowe. Jednak prowadzenie spraw z własności przemysłowej czy informatycznych wymaga czasem wielu godzin zgłębiania zupełnie nieprawniczej wiedzy – mówią radca prawny i rzecznik patentowy Ewa Gryc-Zerych i radca prawny Marta Kruk z wrocławskiej kancelarii Vena Group w rozmowie z Pawłem Rochowiczem.

Aktualizacja: 15.08.2017 09:44 Publikacja: 15.08.2017 00:01

Jak opowiedzieć sędziemu o interfejsie i wynalazku

Foto: 123RF

Prowadzicie panie spory sądowe dotyczące m.in. ochrony oprogramowania komputerowego. Załóżmy, że przychodzi do was firma informatyczna i zaczyna opowiadać hermetycznym językiem o niuansach programu, który im nielegalnie skopiowano. Zawsze wszystko rozumiecie?

Ewa Gryc-Zerych: Teraz, po wielu latach takiej praktyki, już tak. Na początku bywało jednak trudno. Rozmowa - ODP - 8.25 L: Marta Kruk: Gdy pierwszy raz słyszałam pojęcia typu „migracja, konwersja czy parametryzacja" to rzeczywiście czułam się niepewnie. A przecież profesjonalny prawnik nie może stwarzać wrażenia, że nie zna biznesu klienta. Można oczywiście proponować wzajemne przeszkolenie – wy nam opowiecie o tych migracjach, interfejsach, parametryzacjach itd., a my wam wyjaśnimy, jak rozumieć zapisy prawne, aby kontrakt nie był pułapką finansową. Lepiej jednak samemu też uzupełniać wiedzę na bieżąco. To oczywiście wymaga nieco samozaparcia.

Udaje się paniom wytłumaczyć potem sędziom, o co chodzi z tymi migracjami albo o co chodzi w patencie?

E.G.Z.: Bywa trudno, ale dajemy radę. Zresztą nie tylko w sporach dotyczących branży IT. Podobnie, a nawet trudniej bywa w sporach o naruszenie praw własności przemysłowej, kiedy mamy do czynienia z patentami czy wzorami. Ostatnio prowadziłam sprawę o unieważnienie wynalazku dotyczącego bardzo specjalistycznego sposobu wytwarzania produktów. Występowało w nim bardzo wiele zależności praw fizyki i chemii. Klient kwestionował możliwość stosowania tego wynalazku . Najpierw spędziłam z klientem wiele godzin, by się dowiedzieć, o co w ogóle w tym chodzi. Udało się. Zawsze trzymam się bowiem podstawowej zasady, że jeżeli klient mnie przekona, podając logiczne argumenty, to moim zadaniem następnie jest zbudować pomost pomiędzy dwoma światami: technicznym i prawnym, aby sędzia, który rozpoznaje sprawę, mógł łatwo przyswoić jej materię.

Sędzia pojął, o co chodzi z tymi procesami chemicznymi?

E.G.Z.: Akurat ta sprawa nie trafiła do sądu, gdyż udało się ją zakończyć korzystnie dla klienta na etapie Urzędu Patentowego. Tam zresztą łatwiej przedstawiać takie techniczne zagadnienia, bo w składach orzekających zasiadają poza prawnikami także eksperci z różnych dziedzin przemysłu.

M.K.: Nie wszyscy sędziowie poruszają się swobodnie wśród zagadnień prawa własności przemysłowej. Zdarzyło mi się usłyszeć: „otwieram przewód w sprawie opatentowania znaku towarowego", czyli zupełne pomieszanie pojęć z dwóch różnych praw wyłącznych: znaku towarowego i wynalazku, na który jest udzielany patent. Jeśli jednak stykamy się z taką sytuacją, to sygnał, że my, pełnomocnicy, musimy wziąć sprawy w swoje ręce. Staram się wtedy dyskretnie przemycić w wystąpieniach w sądzie czy w pismach procesowych trochę przyswajalnej dla sędziego wiedzy praktycznej z danego zagadnienia zaczerpniętej z warsztatu rzecznika patentowego. W takich sytuacjach bardzo pomaga nagrywanie rozpraw, bo to, co umknie uwagi sądu podczas wystąpienia, jest trwale nagrane i sąd zawsze może sobie odtworzyć nagranie z rozprawy.

Wyobrażam sobie, że sąd może chcieć załatwić sprawę szablonowo, a w uzasadnieniu zacytuje jakieś fragmenty ogólnych komentarzy do prawa własności przemysłowej czy autorskiego.

E.G.Z.: Tego właśnie chcemy uniknąć, chociaż nie zawsze się to udaje. Niedawno wielki amerykański koncern informatyczny procesował się z naszym klientem, niewielką polską firmą, o podszywanie się pod jej znak towarowy. Starałam się, jak umiałam wyjaśnić sądowi wszystkie techniczne i praktyczne niuanse sprawy. Sąd przed ostatecznym wyrokiem oświadczył, że jest pod ogromnym wrażeniem zaprezentowanej linii obrony, ale... Niestety przyznał rację stronie przeciwnej, uznając, że renoma międzynarodowego znaku jest najważniejsza. Przeważyło chyba właśnie takie szablonowe myślenie zaczerpnięte z komentarza bez weryfikacji życiowych aspektów tego sporu.

Jak wyglądało to „podszywanie się"?

E.G.Z.: Owa nieduża polska firma dokonała w jednym z członów swojej nazwy wariacji sylab z takich słów jak „informatyka i telefon", co zresztą było zgodne z przedmiotem działalności tej firmy. Powstała nazwa fantazyjna wydała się tak podobna międzynarodowemu gigantowi na rynku procesorów komputerowych Intel Corporation, że postanowił ją zwalczyć, uznając ją za duże zagrożenie dla swojej międzynarodowej renomy.

Intel? Sprytne.

E.G.Z.: Nazwa wydała się tak Intelowi tak podobna do własnej, że postanowił ją zwalczyć. Uznał ją za duże zagrożenie dla swojej międzynarodowej renomy.

A gdyby tak pani Marta otworzyła sklep z biżuterią, to nie mogłaby zarejestrować jako znaku towarowego po prostu swojego nazwiska – Kruk?

M.K.: Mogłabym, choć oczywiście przypominałoby to znaną firmę jubilerską. Tyle, że nazwiska to coś innego. Nikt nie może zakazać używania własnego nazwiska przedsiębiorcy do oznaczenia firmy. Zresztą Kruk to chyba symbol wielu marek w Polsce, bo zdarza się, że odbieram telefony z pytaniem, czy ja odzyskuję długi. Oczywiście tym też się zajmuję.

Czy łatwo dziś o dobrych biegłych sądowych z dziedziny informatyki czy własności przemysłowej?

M.K.: Z biegłymi sądowymi jest w naszym kraju ten problem, ze czasami jest potrzeba wydania opinii w bardzo wąskim zakresie danej specjalizacji np. e-commerce. Biegły jest specjalistą z dziedziny informatyki i niekoniecznie potrafi dobrze rozpoznać pewne niuanse z interesującego nas wąskiego zagadnienia, a jego opinia jest przecież najważniejsza dla rozstrzygnięcia sprawy. Podobnie rzecz wygląda w sprawach własności przemysłowej, gdzie może nam się trafić każda dziedzina techniki.

E.G.Z.: W tej materii np. podczas oceny podobieństwa oznaczeń czy produktów dochodzi kwestia subiektywnej oceny. Często bywa tak, że jakaś firma zastrzeże sobie w Urzędzie Patentowym konkretny kształt i wygląd produktu. Jej konkurent zamierza robić podobny produkt, ale chce uniknąć posądzenia o plagiat. Powiedzmy, że chodzi o zastrzeżony wzór opakowania. Gdy przedstawimy profesjonalnym grafikom oryginał i projekt „podróbki", to przeanalizują takie detale jak grubość kreski rysunku, cieniowanie czy rodzaj czcionki w napisach. Zapewne powiedzą, że różnice są na tyle istotne, że trudno zarzucić plagiat. Diametralnie innej oceny dokona natomiast zorientowany użytkownik co do wzoru przemysłowego oraz racjonalny konsument co do znaku towarowego, bowiem osoby te oceniają podobieństwo głównie na podstawie skojarzenia z wyglądem oznaczenia czy produktu dostępnego wcześniej na rynku. Skojarzenie to również nadal najskuteczniejszy sposób na pozyskanie klienta, ale zalecam mimo wszystko daleko posuniętą ostrożność, bo odszkodowania za naśladownictwo również potrafią być dotkliwe.

Czy sądy już wiedzą, że kiedy rozpatrują sprawę dotyczącą wzornictwa przemysłowego, zorientowanie użytkownika jest ważne?

E.G.Z.: Powinny, chociaż ustawa nie definiuje wprost, kim ma on być. Jest to trudne dla sądu, bo to właśnie sędzia musi się wcielić w danej branży, której sprawa dotyczy, w rolę zorientowanego użytkownika i dokonać oceny sporu z jego punktu widzenia. Czasami trudno w konkretnej branży znaleźć modelowego zorientowanego użytkownika i zaprezentować sądowi jego ocenę. Miałyśmy sprawę dotyczącą np. rolet okiennych. Przeciętny konsument kupuje taką rzecz raz, montuje na oknie i na ogół nie interesuje się więcej konkurencyjnymi ofertami. Może więc zupełnie nie zwracać uwagi na bieżące wzornictwo i detale odróżniające różne wzory rolet od siebie. Więcej mógłby o tym powiedzieć hurtownik osłon okiennych, ale ten może być stronniczy, ponieważ jest z reguły powiązany z konkretnymi dostawcami.

Udało się powołać biegłego?

E.G.Z.: Tak. Projektanta wnętrz. Miał obiektywne spojrzenie, a jednocześnie znał się na bieżącym wzornictwie. Pomysł okazał się trafiony.

M.K.: Trzeba koniecznie dodać, że biegli są powoływani głównie przez sądy pierwszej instancji. Natomiast sąd apelacyjny bada głównie dokumenty i nie ma już bezpośredniego kontaktu z biegłym. Jednak sędziowie czasem się interesują detalami technicznymi. Wtedy to pełnomocnik musi je wyjaśnić. Niedawno właśnie sąd apelacyjny przemaglował mnie w sprawie funkcjonowania programu komputerowego. Aż się dziwiłam, skąd u sędziów taka wnikliwość i zainteresowanie detalami technicznymi, raczej dalekimi od ich codziennej pracy, a nawet i czasami istoty sprawy, którą rozpoznają. Sąd odroczył wydanie wyroku, by się zastanowić. Cieszą takie momenty, kiedy po długim oczekiwaniu na werdykt w końcu sąd wydaje wyrok korzystny dla mojego klienta. Tak też było w tej sprawie. To bardzo mobilizuje do dalszej pracy, a przede wszystkim niesie dla mnie przekaz, że ten dodatkowy „wkład wiedzy" dla sądu jest jak najbardziej wskazany.

Co przedsiębiorca może zrobić, by uniknąć sporów o własność przemysłową?

E.G.Z.: Przede wszystkim sprawdzać, czy podobny lub identyczny znak towarowy, wynalazek czy wzór przemysłowy nie został już zastrzeżony nie tylko w kraju, ale też w Unii. Są różne bazy danych, ale w niektórych przypadkach nie obejdzie się bez analizy prawnej. Dam przykład. Przyszła do nas firma prowadząca całkiem legalną sprzedaż kosmetyków produkowanych w jednym z krajów europejskich. Producent zarzucił polskiej firmie, że zaopatruje się w jego kosmetyki, ale w USA. Tymczasem europejski producent zastrzegł, że wyroby sprzedawane na rynek amerykański nie mogą być dalej dystrybuowane w krajach europejskich. Kosmetyki kierowane na amerykański rynek różniły się jedynie niewielkimi detalami w opakowaniu. To pokazuje, że nawet sprzedając towar legalny, a nie podróbki, można wpaść w kłopoty.

M.K.: Zresztą praktyka pokazuje, że prawnie zastrzeżone może być niemal wszystko. Nawet – w pewnym sensie – świergot ptaków.

Żartuje pani. Kto by był właścicielem patentu? Przecież nie skowronki ani słowiki.

E.G.Z.: Trafił do nas klient, który był zapalonym przyrodnikiem. Miał znakomity słuch. Wiedział też, że jaskółki boją się niektórych innych ptaków. Uciekają, usłyszawszy dźwięki wydawane przez nie. Ów badacz ułożył sekwencję głosów takich ptaków, nagrał to i z naszą pomocą zarejestrował dźwiękowy znak towarowy. Jego osiągnięcie to kluczowe rozwiązanie dla np. lotnisk, które, odtwarzając te sekwencje przez głośniki, wypłaszają jaskółki i tym samym zapobiegają dostawaniu się ich do silników samolotów.

Dźwiękowy znak towarowy?

M.K.: Oczywiście. Na pewno zna pan czołówkę filmów z wytwórni Metro Goldwyn Mayer. Ten ryk lwa też jest zastrzeżony. Podobnie jak wiele innych sygnałów identyfikujących wytwórnie filmowe czy radiostacje.

Domyślam się, że niejeden student prawa czy aplikant może się przerazić, widząc ile zupełnie nieprawniczych rzeczy trzeba się nauczyć, by prowadzić takie specjalistyczne sprawy.

M.K.: Wystarczy być otwartym na wiedzę i być ciekawym świata. W końcu te programy komputerowe czy wynalazki, o których rozmawiamy, mają służyć ludziom. Przy okazji można się dowiedzieć ciekawych rzeczy. Wie pan, co to jest rurka antysplątaniowa?

Nie mam pojęcia.

E.G.Z.: Najwyraźniej nie jest pan wędkarzem. To element montowany na wędce, zapobiegający osadzaniu się haczyka w mulistym dnie. Prowadziłyśmy sprawę o patent na taką rurkę. Dla producenta akcesoriów wędkarskich to oczywiste.

M.K.: Od nas klienci oczekują nie tylko szybkiego zrozumienia spraw technicznych, obrony ich praw w sądzie, ale też propozycji różnych rozwiązań i ich opłacalności z biznesowego punktu widzenia. Przecież można nie tylko toczyć spór w sądzie, ale też pójść na ugodę albo po prostu siedzieć cicho. Mam na myśli np. korzystanie ze znaku towarowego podobnego do innego, znanego na rynku, w nadziei, że nikt się nie zorientuje. Takie ostatnie rozwiązania oczywiście odradzamy. Ale praca z klientem – nie tylko zresztą w naszych specjalizacjach – polega trochę na byciu psychologiem. W końcu klient może być bardzo emocjonalnie przywiązany do jakiejś koncepcji, która niekoniecznie jest zgodna z prawem. Nasze zadanie to nie tylko uświadomić go prawnie, ale i uzmysłowić, że czasem warto zmienić zdanie, a do tego często potrzebna jest nie tylko znajomość prawa.

Ewa Gryc-Zerych jest radcą prawnym i rzecznikiem patentowym.

Marta Kruk jest radcą prawnym.

Od 12 lat specjalizują się w prawie własności przemysłowej i prawie autorskim, nieuczciwej konkurencji oraz IT. Na co dzień reprezentuje klientów w sądach, przed polskim Urzędem Patentowym oraz Europejskim Urzędem ds. własności intelektualnej EUIPO

Prowadzicie panie spory sądowe dotyczące m.in. ochrony oprogramowania komputerowego. Załóżmy, że przychodzi do was firma informatyczna i zaczyna opowiadać hermetycznym językiem o niuansach programu, który im nielegalnie skopiowano. Zawsze wszystko rozumiecie?

Ewa Gryc-Zerych: Teraz, po wielu latach takiej praktyki, już tak. Na początku bywało jednak trudno. Rozmowa - ODP - 8.25 L: Marta Kruk: Gdy pierwszy raz słyszałam pojęcia typu „migracja, konwersja czy parametryzacja" to rzeczywiście czułam się niepewnie. A przecież profesjonalny prawnik nie może stwarzać wrażenia, że nie zna biznesu klienta. Można oczywiście proponować wzajemne przeszkolenie – wy nam opowiecie o tych migracjach, interfejsach, parametryzacjach itd., a my wam wyjaśnimy, jak rozumieć zapisy prawne, aby kontrakt nie był pułapką finansową. Lepiej jednak samemu też uzupełniać wiedzę na bieżąco. To oczywiście wymaga nieco samozaparcia.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Praca, Emerytury i renty
Płaca minimalna jeszcze wyższa. Minister pracy zapowiada rewolucję
Prawo dla Ciebie
Nowe prawo dla dronów: znikają loty "rekreacyjne i sportowe"
Prawo karne
Przeszukanie u posła Mejzy. Policja znalazła nieujawniony gabinet
Sądy i trybunały
Trybunał Konstytucyjny na drodze do naprawy. Pakiet Bodnara oceniają prawnicy
Mundurowi
Kwalifikacja wojskowa 2024. Kobiety i 60-latkowie staną przed komisjami