Prowadzicie panie spory sądowe dotyczące m.in. ochrony oprogramowania komputerowego. Załóżmy, że przychodzi do was firma informatyczna i zaczyna opowiadać hermetycznym językiem o niuansach programu, który im nielegalnie skopiowano. Zawsze wszystko rozumiecie?
Ewa Gryc-Zerych: Teraz, po wielu latach takiej praktyki, już tak. Na początku bywało jednak trudno. Rozmowa - ODP - 8.25 L: Marta Kruk: Gdy pierwszy raz słyszałam pojęcia typu „migracja, konwersja czy parametryzacja" to rzeczywiście czułam się niepewnie. A przecież profesjonalny prawnik nie może stwarzać wrażenia, że nie zna biznesu klienta. Można oczywiście proponować wzajemne przeszkolenie – wy nam opowiecie o tych migracjach, interfejsach, parametryzacjach itd., a my wam wyjaśnimy, jak rozumieć zapisy prawne, aby kontrakt nie był pułapką finansową. Lepiej jednak samemu też uzupełniać wiedzę na bieżąco. To oczywiście wymaga nieco samozaparcia.
Udaje się paniom wytłumaczyć potem sędziom, o co chodzi z tymi migracjami albo o co chodzi w patencie?
E.G.Z.: Bywa trudno, ale dajemy radę. Zresztą nie tylko w sporach dotyczących branży IT. Podobnie, a nawet trudniej bywa w sporach o naruszenie praw własności przemysłowej, kiedy mamy do czynienia z patentami czy wzorami. Ostatnio prowadziłam sprawę o unieważnienie wynalazku dotyczącego bardzo specjalistycznego sposobu wytwarzania produktów. Występowało w nim bardzo wiele zależności praw fizyki i chemii. Klient kwestionował możliwość stosowania tego wynalazku . Najpierw spędziłam z klientem wiele godzin, by się dowiedzieć, o co w ogóle w tym chodzi. Udało się. Zawsze trzymam się bowiem podstawowej zasady, że jeżeli klient mnie przekona, podając logiczne argumenty, to moim zadaniem następnie jest zbudować pomost pomiędzy dwoma światami: technicznym i prawnym, aby sędzia, który rozpoznaje sprawę, mógł łatwo przyswoić jej materię.
Sędzia pojął, o co chodzi z tymi procesami chemicznymi?