I Komisja Europejska w czwartek ogłosiła skierowanie przeciw Polsce, Czechom i Węgrom sprawy do unijnego Trybunału za niewykonanie decyzji o przyjmowaniu uchodźców. Czeski dziennikarz zapytał na konferencji komisarza Fransa Timmermansa, czy nie można było poczekać z tą decyzją do uformowania się nowych rządów po wyborach w Czechach i ewentualnej rekonstrukcji w Polsce. Timmermans odpowiedział: „Gdybyśmy zawsze czekali na powstanie rządów w poszczególnych krajach Unii Europejskiej, to nie podejmowalibyśmy żadnych decyzji".
To tylko częściowa prawda. Oczywiste jest, że Komisja nie może całkowicie dostosowywać swojej agendy do kalendarza wyborczego w UE, bo przy 28 państwach, a nawet wkrótce „tylko" 27, rzeczywiście groziłby jej paraliż. Ale trzeba przypomnieć, że przez miesiące poprzedzające wybory we Francji nie podejmowała żadnych inicjatyw, które mogłyby zwiększyć popularność eurosceptyków w tym kraju. Podobnie zamrożeniu uległa debata nad ważnymi, kontrowersyjnymi dla Niemiec tematami w miesiącach poprzedzających wybory w tym kraju.
Dla nich jednak, i głównie dla nich, czyniony był wyjątek. Dla Polski takich gestów nie ma, nie tylko dlatego, że w Warszawie rządzi pozostający w sporze z Brukselą PiS. O gestach nie było mowy także w czasach Platformy Obywatelskiej, że przypomnę choćby właśnie propozycję obowiązkowych kwot uchodźców forsowaną bezmyślnie przez Brukselę prawie w przededniu wyborów w Polsce.
Rafał Trzaskowski, ówczesny sekretarz stanu ds. europejskich, miał wtedy dzwonić do Martina Selmayra, wszechmocnego szefa gabinetu przewodniczącego KE Jean-Claude Junckera, i podniesionym głosem przekonywać go do rezygnacji z tej fatalnej dla PO inicjatywy. Bezskutecznie.
Głównym punktem sporu Warszawy z Brukselą jest oczywiście praworządność, która kładzie się cieniem na wszystkich innych debatach, nawet zupełnie niezwiązanych z tym tematem, jak choćby pracownicy delegowani czy przyszły unijny budżet. To bardzo utrudnia Polsce walkę o swoje interesy, ale nie uniemożliwia. Timmermans chciałby eskalacji sporu z Polską i przeniesienia go na poziom Rady Europejskiej, z perspektywą możliwych sankcji. Inne jednak jest spojrzenie szefa KE. Jean-Claude Juncker to były wieloletni premier i członek Rady Europejskiej, który znacznie bardziej pragmatycznie podchodzi do współpracy z państwami UE. Z tego punktu widzenia zmiany w rządzie mogłyby pomóc. Gdyby nowa ekipa wykazała chęć dialogu w sprawie praworządności oraz była bardziej aktywna w innych unijnych politykach. Przy czym bardziej istotna jest tu funkcja premiera niż ministra spraw zagranicznych. Bo w sprawach unijnych i tak doradcą pani premier nie jest Witold Waszczykowski, tylko Konrad Szymański, rozumiejący wagę aktywnej polityki Polski w UE.