W środę w Parlamencie Europejskim odbędzie się kolejna debata nad stanem praworządności w Polsce, a dzień później głosowanie nad rezolucją. Tym razem eurodeputowani mają zaproponować, żeby Komisja Swobód Obywatelskich przygotowała szczegółowe sprawozdanie dotyczące sytuacji w naszym kraju, które następnie – przyjęte na sesji plenarnej – może się stać podstawą wniosku o uruchomienie procedury wynikającej z art. 7 unijnego traktatu.
W pierwszym etapie przewiduje on, że Rada Europejska na wniosek właśnie PE, Komisji Europejskiej lub grupy państw członkowskich, większością głosów stwierdza, że w kraju zagrożona jest praworządność.
Do tego potrzeba byłoby poparcia 22 państw UE. W ostateczności uruchomienie tego artykułu może doprowadzić nawet do sankcji w postaci odebrania prawa głosu czy zawieszenia funduszy z polityki spójności. Ale do tego byłaby potrzebna jednomyślność.
O art. 7 mówi się od dawna, choć do tej pory wnioskiem o jego uruchomienie straszyła Komisja Europejska. Z naszych nieoficjalnych informacji wynika jednak, że komisarz Frans Timmermans nie spieszy się teraz z dalszymi formalnymi działaniami wobec Polski, choć jest przekonany, że zarówno zmiany w Trybunale Konstytucyjnym, jak i już uchwalone oraz te dopiero procedowane ustawy o sądownictwie są niezgodne z europejskimi standardami i zagrażają praworządności. Obawia się jednak, że nie miałby większości. – Jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się, że są 22 kraje potrzebne do tego głosowania. Ale teraz już nie – mówi nieoficjalnie wysoki rangą urzędnik KE.
Przyczyny tej zmiany atmosfery wobec Polski są zasadniczo dwie. Po pierwsze, obecnie nie tylko Polska jest na celowniku. Eurodeputowani centroprawicy wskazują na Maltę, gdzie miesiąc temu została zamordowana Daphne Caruana Galizia, dziennikarka śledcza, oficjalny wróg numer 1 rządu pod wodzą socjalisty Josepha Muscata. Na korzyść Polski działa także sytuacja w Hiszpanii, gdzie obie strony gorącego sporu, czyli rząd centralny w Madrycie i separatyści w Katalonii, oskarżają się nawzajem o łamanie konstytucji. – Gdybyśmy dziś zajęli się praworządnością na posiedzeniu Rady Europejskiej, to kilka krajów mogłoby ją inaczej rozumieć – zauważa unijny dyplomata.