UE zaakceptowała wczoraj plan podziału między państwa członkowskie 120 tysięcy uchodźców z Syrii, Iraku i Erytrei. W sumie z już wcześniej zaakceptowanymi 40 tys. daje to liczbę 160 tys, z której Polska deklaruje przyjęcie około 7 tys. osób. O 2 tys. wiadomo było wcześniej, na 5082 osoby rząd zgodził się wczoraj. Był to efekt trwających ostatni tydzień negocjacji i ostatecznie głosowania na spotkaniu ministrów spraw wewnętrznych UE w Brukseli. Przeciw były Czechy, Słowacja, Węgry, i Rumunia, wstrzymała się Finlandia. Decyzja jest jednak obowiązująca dla wszystkich państw UE, te które były przeciw też będą musiały przyjąć uchodźców.
Polska jeszcze tydzień wcześniej sprzeciwiała się woli większości: zamiast solidarności z krajami przyjmującymi uchodźców wybraliśmy sojusz z Wyszehradem. Teraz strategia rządu się zmieniła. ten zwrot ułatwiła nam prezydencja luksemburska, która prowadzi negocjacje i której zależało na uniknięciu wrażenia podziału na Wschód i Zachód Europy. Jeszcze w poniedziałek luksemburski minister rozmawiał w Pradze swoim odpowiednikami z Grupy Wyszehradzkiej i odniósł wrażenie, że tylko Polsce zależy na negocjacjach. — Do końca usiłowaliśmy zrozumieć oczekiwania Polski i wyjść im naprzeciw tak daleko, jak się da w ostatecznej propozycji — powiedział Jean Asselborn, który przewodniczył wtorkowemu spotkaniu i jest głównym autorem kompromisu. Jego zdaniem inni uznali z góry, że decyzja Brukseli będzie dyktatem.
Polska była zadowolona z ostatecznej wersji decyzji o rozdziale uchodźców. Zawiera ona liczne zabezpieczenia, która pozwolą nam na przyjmowania tylko sprawdzonych uchodźców. Ponadto daje też ona margines swobody na wypadek nagłego napływu imigrantów do Polski ze Wschodu — wtedy ulży nam się w unijnych kwotach. Wreszcie mowa jest o możliwości przedłużenia okresu przyjmowania uchodźców ze wstępnie planowanych 2 do 3 lat. Polska zadeklarowała, że przyjmie 5082 osoby, dokładnie tylko ile zapisano nam w kluczu opracowanym przez Komisję Europejską. Ale liczba ta będzie prawdopodobnie mniejsza. — Bo w rozdziale będą uczestniczyć dodatkowe kraje, które nie są do tego zobowiązane: Irlandia, Dania, Szwajcaria, Norwegia i prawdopodobnie Islandia. Szacujemy, że nasza kwota zmniejszy się do 4600-4800 osób — powiedział Piotr Stachańczyk, sekretarz stanu w MSW. Według niego to liczba, z która Polska sobie poradzi bez większego problemu.
Przejście Polski na stronę większości nie zmieniło wyników głosowania, bo nawet z naszym udziałem nie było mniejszości blokującej. — Tamte kraje przyjęły postawę: “nie bo nie”. My od początku mówiliśmy, że jeśli nasze postulaty zostaną spełnione, to zagłosujemy prawdopodobnie za — tłumaczył Stachańczyk. Według niego kluczowe jest także, że zamiast obowiązkowych kwot według klucza KE są dobrowolne deklaracje. Bo choć efekt ostateczny w postaci liczb jest ten sam, to klucz KE nie znajduje się w dokumencie prawnym. Nie ma więc precedensu na przyszłość dzielenia uchodźców według podobnych zasad w sposób bardziej automatyczny.
W zaakceptowanym planie na początek dojdzie do rozdziału tylko 66 tys. z obozów w Grecji i Włoszech. Pozostała liczba 54 tys. dotyczyła początkowo uchodźców przybyłych na Węgry. Ale Budapeszt nie chciał tego gestu ze strony Brukseli, bo nie zgadza się na tworzenie wrażenia, że jest krajem granicznym. Wiktor Orban nie chce, aby Węgry stały się centrum przyjmowania uchodźców, miejscem ich rozdzielania, rejestrowania, a następnie transportowania do innych państw UE. Boi się nie tylko tego wysiłku, ale też utraty suwerenności nad swoimi granicami. Bo dla Włoch i Grecji już planuje się unijną pomoc w tym procesie.