Rok po wniosku ze strony Parlamentu Europejskiego unijna rada zajęła się problemem łamania praworządności na Węgrzech. Z Budapesztu popłynęła jasna wiadomość: – To działanie antywęgierskiego i proimigracyjnego lobby – oświadczył rzecznik rządu Zoltan Kovacs.
Procedura z artykułu 7 unijnego traktatu przewiduje przesłuchania w unijnej radzie (przedstawiciele państw członkowskich), po których może nastąpić głosowanie i stwierdzenie poważnego zagrożenia dla praworządności w danym kraju. W kolejnych fazach może nawet dojść do wprowadzenia sankcji. Jednak do tego potrzebna jest jednomyślność. A wiadomo, że przynajmniej Polska zablokowałaby takie wnioski przeciwko Węgrom, podobnie jak Węgry zablokowałyby działania przeciw Polsce.
Wobec Polski procedura toczy się od stycznia 2018 roku, w poniedziałek po raz kolejny Frans Timmermans miał zdać sprawozdanie z sytuacji w naszym kraju. – Brak sankcji nie oznacza, że procedura jest bezowocna. To jest proces, w którym uwrażliwia się państwa członkowskie na problem łamania praworządności – mówi przedstawiciel fińskiej prezydencji, która w tym półroczu kieruje pracami UE. Dla Finlandii praworządność to priorytet, dlatego razem z Komisją Europejską proponuje nowe instrumenty w tym zakresie, m.in. doroczną ocenę praworządności we wszystkich państwach członkowskich i regularny dialog na ten temat na unijnej radzie ministrów.
W poniedziałek w Brukseli odbyła się dyskusja, w której najwięcej wątpliwości wyrażały Polska i Węgry.
– Różne są tradycje konstytucyjne w państwach członkowskich – mówił Konrad Szymański, sekretarz stanu ds. europejskich. Wypowiedział się przeciwko niekończącej się procedurze z artykułu 7, skrytykował też przekazywanie kompetencji Komisji Europejskiej w dziedzinie praworządności. Węgierska minister Judit Varga była jeszcze bardziej krytyczna. – Praworządność to przede wszystkim odpowiedzialność rządu i instytucji krajowych, nie ma jednego modelu. Ocena musi brać pod uwagę różnice konstytucyjne – powiedziała.