Von der Leyen nie ukrywa, że do Brukseli bardzo chce wrócić. Nie spodziewała się nominacji na przewodniczącą Komisji, ale poważnie była brana pod uwagę jako niemiecka komisarz w nowej pięcioletniej kadencji, która zacznie się prawdopodobnie w listopadzie. Dla von der Leyen byłby to powrót do miasta dzieciństwa, gdzie na przełomie lat 50. i 60. ubiegłego wieku jej ojciec Ernst Albrecht był wysokiej rangi eurokratą. Urodziła się 61 lat temu w szpitalu w brukselskiej gminie Ixelles.
Przez pierwsze 13 lat życia mieszkała z rodziną w podbrukselskim Tervuren, uczęszczała do szkoły europejskiej, a francuski znała na równi z ojczystym niemieckim.
Żeby jednak jej marzenie się spełniło, musi przekonać przynajmniej 374 eurodeputowanych, od prawej do lewej strony sceny politycznej, żeby zagłosowali na nią we wtorek wieczorem. Najpierw przed południem Ursula von der Leyen wystąpi z programowym przemówieniem przed eurodeputowanymi w Strasburgu.
CDU kontra reszta
Z naszych informacji wynika, że cały weekend urzędująca wciąż minister obrony spędziła w Brukseli. Niemka podróżuje między Berlinem i Brukselą samolotem wyczarterowanym przez jej rodzimą Europejską Partię Ludową –nie chce korzystać z przysługującej jej teoretycznie maszyny Bundeswehry, żeby nie narażać się na krytykę wykorzystywania urzędu do celów partyjnych. Bo von der Leyen jest w Niemczech kandydatką CDU, nie popierają jej ani współrządzący socjaldemokraci, ani opozycyjni Zieloni, nie mówiąc o skrajnej lewicy czy skrajnej prawicy.
W Brukseli urzęduje w budynku Charlemagne, gdzie przydzielono jej tymczasowe biuro i grupę współpracowników. Przed wejściem nawet w niedzielę późnym wieczorem było widać samochody z ochroną na niemieckich i belgijskich numerach, a na piętrze, gdzie mieści się biuro von der Leyen, gości wita tablica z napisem po angielsku „Kandydat na przewodniczącego Komisji Europejskiej".