– To Parlament Europejski jest reprezentantem wyborców Unii, nie potrzeba nowego kontraktu społecznego, aby powstrzymać populizm – uciął apel Mateusza Morawieckiego o odnowę integracji przewodniczący Europejskiej Partii Ludowej (EPP) Manfred Weber. I zainicjował falę krytyki pod adresem szefa polskiego rządu przez znakomitą większość eurodeputowanych.
Weber, który stoi na czele największego klubu w zgromadzeniu w Strasburgu, ma wiele do stracenia w walce z populistycznymi ugrupowaniami. Jeśli wybory do Europarlamentu w maju przyszłego roku przebiegną po jego myśli, ten 46-letni niemiecki polityk może zostać przewodniczącym Rady Europejskiej albo Komisji Europejskiej i rozpocząć wielką karierą polityczną.
Ale o tym nie rozstrzygnie nawet najostrzejsza wymiana zdań z Morawieckim. Po raz pierwszy od powszechnych wyborów do Europarlamentu w 1979 r. szykuje się bowiem polityczne tsunami, które już za dziesięć miesięcy może zmieść całkiem sporą grupę eurodeputowanych atakujących w środę szefa polskiego rządu.
Czytaj także: Morawiecki w PE: Chcecie przykładu? Patrzcie na Polskę
Najbardziej zagrożeni są Socjaliści, druga grupa w strasburskim zgromadzeniu, bez której EPP trudno będzie znaleźć koalicjanta do przeforsowania kandydatów na kluczowe stanowiska w Unii. Od Francji po Niemcy partie klasycznej lewicy ponoszą bezprecedensowe porażki albo w ogóle znikają z krajowej sceny politycznej. To musi znaleźć odzwierciedlenie w wyborach do Parlamentu Europejskiego.