Burzy spodziewano się od dawna, ale że przemieni się w prawdziwą nawałnicę, nie oczekiwał chyba nikt. Dwa tradycyjne ugrupowania polityczne, które do tej pory w mniejszym lub większym stopniu wspierały Unię Europejską, zostały dosłownie zmiażdżone. Lewicowa Partia Demokratyczna (18,7 proc.) i konserwatywna Forza Italia (14,1 proc.) zebrały razem niespełna 1/3 elektoratu. Reszta zasadniczo przypadła populistom.
– Sądziłem, że po wyborach będzie możliwa włoska wersja „wielkiej koalicji" umiarkowanej lewicy i umiarkowanej prawicy. To już dziś zupełnie nieaktualne, bo nawet razem są one daleko od zdobycia większości w parlamencie – mówi „Rzeczpospolitej" Matteo Villa, ekspert Włoskiego Instytutu Międzynarodowych Studiów Politycznych (ISPI) w Mediolanie.
Inwestorzy nie wierzą w najgorsze
W poniedziałek lider PD i były premier Matteo Renzi podał się do dymisji. Zdobycia mandatu w Rzymie nie był pewien odchodzący premier Paolo Gentiloni. Inni politycy ugrupowania zapowiedzieli zaś, że przechodzą do opozycji.
Partia rządziła Włochami od pięciu lat i ma na swoim koncie pewne sukcesy w uzdrowieniu gospodarki (np. reformę rynku pracy), a także walce z nielegalnymi imigrantami, w szczególności poprzez zawarcie umowy w tej sprawie z władzami Libii. Ale dla ogromnej większości wyborców to było niewystarczające.
– Straciliśmy ostatni moment na przeprowadzenie reform strukturalnych, jakie wdrożyli Hiszpanie czy Portugalczycy. Dziś nie ma na to szans – uważa Villa.