Korespondencja z Brukseli
O tym, że Londyn miałby za to zapłacić Polsce i innym państwom Europy Środkowo-Wschodniej, napisał „Sunday Times". Podobno ministrowie mieli rozważać przeniesienie pieniędzy „marnotrawionych" obecnie w Azji i Afryce na kraje naszego regionu.
Chodzi o 12 mld funtów rocznie tzw. oficjalnej pomocy rozwojowej. Jednak źródła rządowe cytowane w tym samym dzienniku wątpią w możliwość dokonania takiego przesunięcia. Bo oficjalna pomoc rozwojowa ma swoją definicję ustanowioną przez OECD i kraje UE do niej się nie kwalifikują. Informacja o samej dyskusji oznacza jednak, że rząd próbuje znaleźć pieniądze w budżecie na pomoc dla Polski i innych państw Europy Środkowo-Wschodniej.
– Norwegia czy Szwajcaria mają dwustronne umowy z państwami Europy Środkowo-Wschodniej i przekazują im pomoc gospodarczą, Wielka Brytania mogłaby robić to samo – mówi „Rzeczpospolitej" Stephen Booth, dyrektor think tanku Open Europe w Londynie. Według niego chodzi jednak nie tylko o fundusze na rozwój, ale też o pomoc w zakresie bezpieczeństwa i obrony, niekoniecznie związaną wprost z UE. – Dla Europy Środkowo-Wschodniej kwestie geopolityczne odgrywają ogromną rolę. Można to wykorzystać – uważa ekspert. Tego zresztą próbowała już premier Theresa May, gdy zaprosiła premier Beatę Szydło i najważniejszych polskich ministrów na konsultacje do Londynu.
Czy miałaby to być część strategii dzielenia Europy czy raczej szukania różnych interesów w różnych krajach, które Londyn mógłby zaspokoić, zyskując w sumie przychylność wszystkich? Ekspert Open Europe przyznaje, że są finansowe granice takiej strategii negocjacyjnej. Bo przecież celem Brexitu miało być zmniejszenie rachunku płaconego na Europę, a nie jego zwiększenie. Ale na pewno Londyn musi szukać sojuszników, co nie jest proste. Nie chce się zgodzić na swobodny przepływ osób ani uczestniczyć w jednolitym rynku, z jego przepisami i jurysdykcją unijnego Trybunału Sprawiedliwości. A jednocześnie chciałby jak najszerszego dostępu do tego rynku dla swoich towarów i usług.