To był prawdziwy spektakl. W niedzielę wieczorem 2,3 tys. pracowników Czerwonego Krzyża i innych organizacji międzyrządowych, a także przedstawicieli władz lokalnych z burmistrzem Joanem Ribo, witało w porcie w Walencji 629 imigrantów, którzy zostali uratowani tydzień wcześniej przez „Aquariusa" i dwa inne statki włoskiej straży przybrzeżnej.
Nowy, socjalistyczny premier Hiszpanii Pedro Sanchez chce w ten sposób pokazać, że pod jego kierunkiem Madryt zasadniczo zmienił politykę migracji w stosunku do swojego poprzednika, konserwatywnego szefa rządu Mariana Rajoya. Gdy populistyczny włoski szef MSW Matteo Salvini odmówił zgody na przybicie „Aquariusa" do któregoś z portów swojego kraju i to samo zrobiła Malta, Sanchez oświadczył, że „uratuje" imigrantów.
Hiszpan ma w tej sprawie zadanie ułatwione: w jego kraju, chyba jako jedynym w Europie, nie ma znaczącej partii skrajnej prawicy, która promowałaby walkę z imigrantami. Przyjęcie „Aquariusa" oznacza zaś, że Madryt, po raz pierwszy od lat, przejmuje inicjatywę w ważnej debacie europejskiej. Rajoy, zajęty najpierw uratowaniem swojego kraju przed bankructwem, a potem powstrzymaniem secesji Katalonii, przyjmował pasywną postawę w czasie szczytów w Brukseli. Jednak podczas spotkania przywódców Unii pod koniec czerwca Sanchez zapewne okaże się jednym z głównych rozgrywających w debacie nad przyszłą polityką azylową.
Do tej roli był od roku przyzwyczajony Emmanuel Macron. Być może, aby jej nie stracić, francuski prezydent bardzo szybko przyłączył się do hiszpańskiego premiera. Najpierw uznał, że postawa Włochów jest „niezrozumiała", potem zaś zadeklarował, że Francja jest gotowa rozpatrzyć podania o azyl imigrantów w „Aquariusa", mimo iż jest to sprzeczne z konwencją dublińską.
W poniedziałek okazało się, że z oferty Paryża skorzysta około 300 przybyłych do Walencji rozbitków. Pozostali złożą podanie o azyl w Hiszpanii. Na razie Madryt daje im prawo do pobytu przez 45 dni.