W tym roku przez Morze Śródziemne przypłynęło tu z Afryki ponad 170 tys. migrantów, a więc nieco więcej niż w poprzednim. Mimo nie najlepszej pogody łódki i statki z migrantami płyną nadal. Choć tuż za wodami terytorialnymi Libii, skąd głównie działają przemytnicy ludzi, pływają statki ratownicze, w większości włoskie, tylko w tym roku blisko 4 tysiące nieszczęśników utonęło. Ale ponad 60 tys. udało się przeładować z chybotliwych łódek albo wyciągnąć z wody. Jako że każdy uchodźca ma prawo osobiście złożyć podanie o azyl, ratownicy transportują wszystkich do Włoch, a Włochom coraz ciężej zrozumieć, dlaczego nie również do portów Francji czy Hiszpanii.
Rozpływają się we włoskim powietrzu
Od marca, gdy zaczęło funkcjonować odciążające głównie Grecję porozumienie unijno-tureckie, jedynym celem migracji z Afryki przez Morze Śródziemne stała się Italia. Przybysze są przekonani, że tą drogą będzie im łatwiej przedostać się do bogatej Europy Północnej. Poza tym mają świadomość, że we Włoszech będą się cieszyć nieskrępowaną wolnością, na co w Turcji czy Grecji raczej liczyć nie mogą. Równocześnie od maja zmieniła się narodowość przybyszy. Ci z Bliskiego Wschodu nie ryzykują już morskiej podróży. Mogą suchą stopą dostać się do Turcji.
A narodowość jest bardzo ważna. Syryjczycy, Irakijczycy i Erytrejczycy mogą liczyć na azyl niemal automatycznie. Reszta z wielkim trudem, bo rzadko spełniają warunki azylowe konwencji genewskiej. Mówią o tym tegoroczne włoskie statystyki. Zaledwie 5 proc. z blisko 180 tys. złożonych podań o azyl w roku obecnym i ubiegłym rozpatrzono pozytywnie.
To ludzie, którzy byli w swoich krajach prześladowani. Dalsze 12 proc. otrzymało tak zwaną ochronę uzupełniającą. Chodzi o przybyszy, którym po powrocie do kraju prześladowania mogą grozić. Najliczniejsi (18 proc.) otrzymali prawo pobytu z bliżej niewyeksplikowanych powodów humanitarnych.
Reszta, czyli aż 65 proc., to migranci, którzy otrzymali nakaz opuszczenia Włoch w ciągu siedmiu dni, ale nie robią tego, bo nie mają na to pieniędzy albo ochoty.