Włochy: Przechowalnia imigrantów

Na otrzymanie statusu uchodźcy szans nie ma 80–90 proc. przybyszy. To nie zniechęca kolejnych.

Aktualizacja: 22.11.2016 20:32 Publikacja: 22.11.2016 18:37

7 listopada maltański statek uratował 400 imigrantów i dostarczył ich do Vibo Valentia na południu W

7 listopada maltański statek uratował 400 imigrantów i dostarczył ich do Vibo Valentia na południu Włoch.

Foto: AFP

W tym roku przez Morze Śródziemne przypłynęło tu z Afryki ponad 170 tys. migrantów, a więc nieco więcej niż w poprzednim. Mimo nie najlepszej pogody łódki i statki z migrantami płyną nadal. Choć tuż za wodami terytorialnymi Libii, skąd głównie działają przemytnicy ludzi, pływają statki ratownicze, w większości włoskie, tylko w tym roku blisko 4 tysiące nieszczęśników utonęło. Ale ponad 60 tys. udało się przeładować z chybotliwych łódek albo wyciągnąć z wody. Jako że każdy uchodźca ma prawo osobiście złożyć podanie o azyl, ratownicy transportują wszystkich do Włoch, a Włochom coraz ciężej zrozumieć, dlaczego nie również do portów Francji czy Hiszpanii.

Rozpływają się we włoskim powietrzu

Od marca, gdy zaczęło funkcjonować odciążające głównie Grecję porozumienie unijno-tureckie, jedynym celem migracji z Afryki przez Morze Śródziemne stała się Italia. Przybysze są przekonani, że tą drogą będzie im łatwiej przedostać się do bogatej Europy Północnej. Poza tym mają świadomość, że we Włoszech będą się cieszyć nieskrępowaną wolnością, na co w Turcji czy Grecji raczej liczyć nie mogą. Równocześnie od maja zmieniła się narodowość przybyszy. Ci z Bliskiego Wschodu nie ryzykują już morskiej podróży. Mogą suchą stopą dostać się do Turcji.

A narodowość jest bardzo ważna. Syryjczycy, Irakijczycy i Erytrejczycy mogą liczyć na azyl niemal automatycznie. Reszta z wielkim trudem, bo rzadko spełniają warunki azylowe konwencji genewskiej. Mówią o tym tegoroczne włoskie statystyki. Zaledwie 5 proc. z blisko 180 tys. złożonych podań o azyl w roku obecnym i ubiegłym rozpatrzono pozytywnie.

To ludzie, którzy byli w swoich krajach prześladowani. Dalsze 12 proc. otrzymało tak zwaną ochronę uzupełniającą. Chodzi o przybyszy, którym po powrocie do kraju prześladowania mogą grozić. Najliczniejsi (18 proc.) otrzymali prawo pobytu z bliżej niewyeksplikowanych powodów humanitarnych.

Reszta, czyli aż 65 proc., to migranci, którzy otrzymali nakaz opuszczenia Włoch w ciągu siedmiu dni, ale nie robią tego, bo nie mają na to pieniędzy albo ochoty.

A państwo włoskie nie ma sił i środków, by ich repatriować siłą albo więzić. Co więcej, wiele krajów afrykańskich nie chce przyjąć swoich obywateli z powrotem. Ci ludzie, jak się szacuje, w sumie ok. 100 tys., rozpłynęli się we włoskim powietrzu.

Niemal drugie tyle złożyło odwołania (rozpatrywane dotychczas pozytywnie w zaledwie 5 procentach), a procedura odwoławcza trwa średnio dwa lata. Czekający na decyzje sądów pozostają na garnuszku państwa włoskiego. Naturalnie większości marzy się bogata Europa Północna, ale gdy próbują się tam przedostać, Francuzi, Austriacy i Szwajcarzy zawracają ich z powrotem do Włoch.

Gość narzucony siłą

Ci szczęśliwcy, którzy otrzymali azyl albo ochronę uzupełniającą, w sporej części lądują w obozach, gdzie czekają na relokację do innych krajów unijnych. Ale dotychczas udało się relokować niecałe 2 tys. osób. Dlatego właśnie premier Matteo Renzi groził zawetowaniem unijnego budżetu („Nie będziemy sponsorować państw, które budują mury i nie chcą przyjąć imigrantów").

Słowem, przybysze są skazani na Italię. W tej chwili chodzi o 170 tys. osób, nad którymi państwo włoskie roztacza opiekę, i szacowaną na 100 tys. liczbę nielegalnych przybyszy. Ale imigrantów codziennie przybywa. Ponad 70 proc. to młodzi mężczyźni do 35 r. życia, a 12 proc. stanowią nieletni bez opieki. Ale państwo nie posiada struktur, by wszystkich tych ludzi ugościć, więc stara się większość z nich upchać po gminach. Nierzadko powierza opiekę nad nimi przeróżnym stowarzyszeniom i spółdzielniom.

Bywa, że to złoty interes, bo za każdym „legalnym" uchodźcą idzie 35 euro dziennie z kiesy państwowej. Wielu Włochów, bezlitośnie żerując na przybyszach, dorobiło się fortuny, a kilkudziesięciu trafiło za kratki.

Ale tylko co czwarta gmina godzi się bez większych problemów na przyjmowanie uchodźców. Chodzi nie tylko o strach przed obcym. W okolicach skupisk przybyszy często rośnie przestępczość. W dużych miastach, jak obecnie w Turynie, degradują się całe dzielnice. Kwitnie narkomania, prostytucja, mnożą się włamania, kradzieże, napady i przestaje być bezpiecznie, więc mieszkańcy protestują. Nierzadko gwałtownie.

Bywa, że na wieść o rychłym przybyciu uchodźców blokują drogi. Stąd coraz częściej prefekci narzucają burmistrzom i władzom lokalnym uchodźców siłą. Na przykład w Castel d'Azzano i Ficarolo prefekt nałożył sekwestr na tamtejsze hotele i ulokował w nich uchodźców. Goście musieli się wyprowadzić. Protestujący właściciele otrzymają jakieś odszkodowanie. Mowa jest o 8 euro za pokój dziennie.

Sprawa trafiła do głównych wydań dzienników telewizyjnych i Włosi nie posiadają się z oburzenia. Do takich praktyk dochodzi coraz częściej i ponoć, zwłaszcza w przypadku pustawych teraz hoteli nadmorskich, a nawet domów letniskowych, staną się rutyną. Atmosferę dodatkowo pogarsza poczucie biednych, bezrobotnych i dotkniętych kryzysem Włochów, że państwo otacza opieką nie ich, ale przybyszy. To oczywiście woda na młyn przeciwników rządu Renziego i prawicowych mediów. Nie poprawiają sytuacji szaleństwa postępowych władz, które potrafią w ramach akcji integracyjnych za spore pieniądze posłać uchodźców na Festiwal Winnego Grona, a uchodźczynie w ciąży na kurs „Rodzić śpiewając" do stowarzyszenia muzycznego.

Samuel z Nigerii

O dobre wyjście bardzo trudno. We Włoszech przybywa imigrantów, których zwinięta kryzysem gospodarka nie jest w stanie wchłonąć. Poza tym to najczęściej ludzie bez kwalifikacji. Jednych wchłania bezprawie, a inni skazani są na żebry (otrzymują 2,5 euro kieszonkowego dziennie). W tej chwili w Rzymie pod każdym supermarketem, pod każdym barem czy restauracją rękę wyciągają czarni imigranci. U mnie pod domem pod sklepem przesympatyczny Samuel z Nigerii prosi o wsparcie od kilku miesięcy. Zdążyliśmy się zakolegować.

Zaproszony wczoraj na skromne śniadanie do narożnej kafejki wyznał niezłym włoskim, choć niekiedy podpieranym angielskim, że od 14 miesięcy mieszka w obozie w Nettuno nad morzem. Cały czas czeka na rozpatrzenie odwołania, bo mu odmówili azylu. Najbardziej dokucza mu samotność, nuda i brak zatrudnienia.

Codziennie dojeżdża do „pracy" do Rzymu (70 km), bo jak mówi, ludzie tu hojniejsi. Na szyi nosi krzyżyk. Powiedział, że część rodziny wymordowali mu muzułmanie, ale ma kuzynkę w Niemczech i nadzieję, że kiedyś do niej dołączy. A jeśli się nie uda, woli żebrać we Włoszech, niż wracać do kraju. Ale liczy, że w końcu dostanie azyl i pracę. Jest geometrą. Nawet rwał się, żeby za śniadanie zapłacić „po rzymsku", czyli pół na pół.

Piotr Kowalczuk  Rzymu

W tym roku przez Morze Śródziemne przypłynęło tu z Afryki ponad 170 tys. migrantów, a więc nieco więcej niż w poprzednim. Mimo nie najlepszej pogody łódki i statki z migrantami płyną nadal. Choć tuż za wodami terytorialnymi Libii, skąd głównie działają przemytnicy ludzi, pływają statki ratownicze, w większości włoskie, tylko w tym roku blisko 4 tysiące nieszczęśników utonęło. Ale ponad 60 tys. udało się przeładować z chybotliwych łódek albo wyciągnąć z wody. Jako że każdy uchodźca ma prawo osobiście złożyć podanie o azyl, ratownicy transportują wszystkich do Włoch, a Włochom coraz ciężej zrozumieć, dlaczego nie również do portów Francji czy Hiszpanii.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 765
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 764
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 763
Świat
Pobór do wojska wraca do Europy. Ochotników jest zbyt mało, by zatrzymać Rosję
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 762