Dotyczy to 250 tys. uchodźców syryjskich w wieku szkolnym – wynika z raportu organizacji Human Rights Watch. Jest tak, mimo że władze libańskie zezwoliły na zapisywanie małych Syryjczyków do publicznych szkół. Co oznaczało, że placówki te nagle musiały znaleźć nauczycieli i klasy dla masy nowych uczniów.
Część Syryjczyków nie puszcza dzieci do szkół, bo czują, że ich na to nie stać. – Gdybym posłała moje dzieci, to z czego bym żyła? Musiałabym im kupić ubrania i opłacić dojazd. A nawet gdyby to wszystko było za darmo, to i tak nie mogłyby chodzić do szkoły. Bo tylko one w naszej rodzinie mogą pracować – mówi cytowana w raporcie 43-letnia Syryjka, która znalazła schronienie w środkowym Libanie. HRW daje przykład 13-latka, który pracował przy produkcji cementu i na budowach.
Wiele rodzin syryjskich boryka się z innym problemem: nie mają dokumentów, które umożliwiają poruszanie się po kraju, żyją nielegalnie, unikając częstych kontroli na drogach. Część Syryjczyków skarży się na prześladowania ze strony Libańczyków. – Chodziłem do szkoły przez miesiąc, ale nas tam bili. Brali kawał drewna i uderzali mnie w głowę, tak było z dziesięć razy. Bili nawet dziewczynki – opowiada ośmioletni Chalifa, który czasowo mieszka w dolinie Bekaa, na wschodzie, przy granicy z Syrią.
W kwietniu odwiedziłem kilka szkół w północnym Libanie, gdzie syryjskimi uchodźcami zajmuje się m.in. Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej (PCPM).
Dzieci syryjskie właściwie nie stykają się tam z miejscowymi, libańskimi. – Nie znam żadnego Libańczyka, uczymy się oddzielnie – mówił dziesięcioletni Mohamed mieszkający z rodzicami w wynajętym garażu w niewykończonym budynku. Gdy docierał na zajęcia w szkole w wiosce Kwaszra, nie było tam już żadnego libańskiego dziecka. Dla Syryjczyków jest druga, popołudniowa zmiana. To decyzja libańskiego Ministerstwa Edukacji, które za priorytet uznaje kształcenie małych Libańczyków.