Część kierowców, na swoim forum na Facebooku, zapowiedziała, że w przypadku kursów o długości kilkuset kilometrów, będą odmawiać pasażerom. Wszystko przez konstrukcję stawki, ustaloną przez Ubera, która, ich zdaniem, sprawia, że – wbrew pozorom – dłuższy kurs nie jest opłacalny.
Aplikacja do przewozu osób prywatnymi samochodami została stworzona z myślą o poruszaniu się w metropoliach. Ten rodzaj transportu miał stanowić alternatywę dla taksówek. Jak pisze portal www.cashless.pl pasażerowie zamawiają jednak i znacznie dłuższe przejazdy. Doświadczył tego np. pan Andrzej, kierowca Ubera, który w sylwestra wiózł klienta spod Dworca Centralnego w Warszawie do Poznania. Pan Andrzej liczył na duży zarobek, ale się przeliczył. W 7 godzin przejechał 630 km, a zarobił jedynie… 28 zł. I to mimo tego, że pasażer zapłacił 522 zł.
Jak to możliwe? Piotr Dziubak z Cashless wylicza: „Uber pobrał 114 zł prowizji i wypłacił panu Andrzejowi 408 zł. Po odliczeniu kosztów paliwa (260 zł) oraz opłat autostradowych w drodze powrotnej (45,90 zł) zostało ok. 102 zł”. Kierowca musiał zapłacić jeszcze podatek dochodowy (74 zł).
Niektórzy kierowcy Ubera na Facebooku wymieniają się podobnymi historiami i deklarują, że w przypadku międzymiastowych kursów nie będą ich realizować.
Uber z kolei nie zamierza zmieniać kalkulatora stawek ani zwiększać opłat za dłuższe dystanse.Informuje natomiast, że na niektórych długich, najbardziej popularnych trasach, wprowadzono stałe stawki za przejazd. Dotyczy to np. połączeń Warszawa – lotnisko w Modlinie, czy Gdynia – Puck.