Coraz bardziej ostrożne po karygodnych błędach niemieckie służby wydają się nie mieć wątpliwości, że poszukiwany 24-letni Tunezyjczyk Anis Amri jest sprawcą poniedziałkowego zamachu w Berlinie. Za pomoc w jego schwytaniu oferowana jest nagroda do 100 tys. euro. Wiadomo już, że na drzwiach szoferki ciężarówki znaleziono odciski palców poszukiwanego Tunezyjczyka.
To on miał też zamordować polskiego kierowcę Łukasza Urbana, jak piszą niemieckie media, już w trakcie zamachu. Niewykluczone, że Polak usiłował przeszkodzić w skierowaniu ciężarówki w tłum na jarmarku. Tysiące Niemców podpisało już petycję z prośbą o przyznanie mu państwowego odznaczenia.
Portfel zamachowca
Zagadkowa pozostaje sprawa odkrycia w kabinie portfela z dokumentami prawdopodobnego zamachowca. Otóż, jak przyznała w czwartek berlińska policja, znaleziono je dopiero następnego dnia po rajdzie na jarmark świąteczny, co opóźniło poszukiwania. Jeszcze większą mgłą tajemnicy owiana jest sprawa jego obserwacji przez służby. Śledziły go wiele miesięcy i wiedziały o nim, jeżeli nie wszystko, to na pewno tyle, aby umieścić go w odosobnieniu. Z analiz rozmów telefonicznych wynika, że złożył gotowość dokonania samobójczego aktu terroru. Miał o tym zawiadomić jednego z podsłuchiwanych islamistów.
W niemieckiej szkole, do której trafił po przybyciu z Włoch przed czterema laty, szerzył podobno popłoch swym agresywnym zachowaniem. Próbował ją nawet podpalić. Potem miał na koncie drobne przestępstwa. Nie został deportowany, gdyż z Tunezji nie nadeszły dokumenty potwierdzające jego tożsamość.
– Nie mam pojęcia, jak to się stało, że w pewnej chwili zniknął z policyjnego radaru – tłumaczy „Rzeczpospolitej" Hans Leyendecker, znany dziennikarz śledczy „Süddeutsche Zeitung", zajmujący się zamachem w Berlinie. Tunezyjczyk często zmieniał miejsca pobytu i był pod intensywną obserwacją w Badenii-Wirtembergii, Nadrenii Północnej-Westfalii oraz w Berlinie. Wiedziano, że poszukiwał broni i że miał kontakty z tzw. Państwem Islamskim, ale służby w Berlinie zlekceważyły zagrożenie. – Ponoszą za to bezpośrednią odpowiedzialność, a nie kanclerz Angela Merkel – podkreśla w rozmowie z „Rz" Stefan Lamby, ekspert w dziedzinie terroryzmu. Nie zwalnia jej to jednak od odpowiedzialności za decyzję o otwarciu granic dla imigrantów. W połowie roku 44 proc. Niemców było przeciwnych zamknięciu granic, a 45 proc. za takim rozwiązaniem. Zdecydowana większość jest za wprowadzeniem limitu przyjmowania uchodźców, czemu sprzeciwia się jednak Angela Merkel.