Pożegnanie z Londynem i halą O2 (od przyszłego roku Masters będzie gościł Turyn) w telewizji wypadło nieźle, choć tablice świetlne, reflektory i muzyka nie zastąpiły braw kilkunastu tysięcy kibiców.
Czekający na zmianę generacji w męskim tenisie dostali jednak prezent: w półfinale Daniił Miedwiediew pokonał Rafaela Nadala (nr 2 na świecie) 3:6, 7:6 (7-4), 6:3, a Dominic Thiem zwyciężył lidera rankingu Novaka Djokovicia 7:5, 6:7 (10-12), 7:6 (7-5). Przywiązani do tradycji mogą żałować, że nie będzie 57. meczu Nadal – Djoković, że Hiszpan znów nie dostał szansy wygrania Finału ATP Tour (w 16 startach), albo tego, że Serb nie wyrównał rekordowego osiągnięcia Rogera Federera i nie zwyciężył szósty raz.
Rosyjska ośmiornica
Małą tradycją Masters stało się to, że piąty rok z rzędu poznajemy nowego mistrza.
Thiem, mistrz US Open i finalista Australian Open, nie jest już tenisistą, który umie wygrywać tylko na kortach ziemnych. Rozegrał w grupie najlepszy mecz Masters – z Nadalem, a jego półfinałowe spotkanie z Djokoviciem też było znakomite i dramatyczne.
Miedwiediew w meczach grupowych nie oddał nawet seta. Rosjanina, ze względu na długie i sprawne ramiona, nazwano „ośmiornicą" i coś jest na rzeczy, gdy widzi się jego tenis i sposób, w jaki rozsyła mocne piłki po korcie.