Puchar Davisa – rywalizacja męskich drużyn narodowych w tenisie – jest we Francji wciąż wydarzeniem pierwszorzędnej rangi. Kibice i media analizują występy tenisistów w turniejach ATP z myślą o tym, co mogą zrobić dla ojczyzny. Federacja tenisowa (arcybogata dzięki zyskom z wielkoszlemowego Roland Garros) na przygotowania do Pucharu Davisa wydaje duże pieniądze.
W tym samym Lille, na tym samym piłkarskim stadionie Pierre-Mauroy Francja przegrała trzy lata temu finał ze Szwajcarią Rogera Federera i Stana Wawrinki na oczach ponad 27 000 widzów (to najwyższa frekwencja w historii na tenisowym meczu).
Francuzi Puchar Davisa zdobywali już dziewięć razy, ostatnio w roku 2001, gdy na trawie w Melbourne pokonali Australię. Od 16 lat czekają, kilka razy byli blisko, ale ich kapitan Guy Forget (pracował z drużyną 14 lat) odszedł bez tej największej satysfakcji.
Wówczas na kapitański mostek powołano tego, który we Francji jest legendą – Yannicka Noaha. Triumfator turnieju Roland Garros 1983, potem piosenkarz, celebryta (ale mądry), ojciec koszykarza NBA Joakima, ma sprawić, że po starzejącym się pokoleniu Nowych Muszkieterów (Jo-Wilfried Tsonga, Gael Monfils, Richard Gasquet, Gilles Simon) zostanie Francuzom w spadku choć jeden daviscupowy triumf. Z tej czwórki w podstawowym składzie w Lille jest już tylko Tsonga. Jako drugi singlista zagra Lucas Pouille.
Belgia Pucharu Davisa jeszcze nie zdobyła, w tenisie kojarzy się głównie z Justine Henin i Kim Clijsters – dwiema gwiazdami, które wygrywały Wielkie Szlemy. Mężczyźni takich sukcesów nie odnosili i do dziś nie odnoszą, ale ostatnio pojawił się gracz, dzięki któremu można powiedzieć przed finałem, że Belgia jeszcze nie zginęła.