Chyba jeszcze nigdy w czasach zawodowego tenisa trójka Polaków nie grała w wielkoszlemowym turnieju równolegle, a tak zdarzyło się w poniedziałek późnym wieczorem w Paryżu. I niestety, nie było powodów, by polubić ten poniedziałek, choć zaczął się znakomicie – od zwycięstwa Światek. Jednak wieczorem były już tylko smutki i to tym boleśniejsze, że niespodziewane.
Jedynie Kamil Majchrzak nie był faworytem w starciu z rozstawionym z nr 15 Rosjaninem Karenem Chaczanowem, ale akurat on – pomimo porażki 6:7 (3-7), 3:6, 3:6 – spisał się bez zarzutu. Grał odważnie i pokazał, że marzenia o awansie do czołowej światowej pięćdziesiątki, o których mówił przed turniejem, nie są nierealne.
Oczekiwania wobec rozstawionych Magdy Linette (nr 31) i Huberta Hurkacza (29) były zupełnie inne, szczególnie gdy poznaliśmy ich rywali w pierwszej rundzie.
Linette przegrała z debiutującą w seniorskim Wielkim Szlemie 18-latką z Kanady Leylah Fernandez, choć w pierwszym secie zwyciężyła 6:1 i to raczej ubiegłoroczna mistrzyni Roland Garros juniorek powinna mieć w tym momencie miękkie nogi i drżącą rękę, a nie Polka. Linette pokpiła jednak sprawę do tego stopnia, że drugiego seta przegrała 2:6, a w trzecim rywalka objęła prowadzenie 4:0 i dopiero wówczas ogarnął ją strach przed zwycięstwem. Linette i tego nie potrafiła wykorzystać i przegrała 3:6.
Hubert Hurkacz to już w męskim tenisie ustalona marka, w czołowej pięćdziesiątce rankingu ATP czuje się jak w domu i rywal taki jak Tennys Sandgren nie powinien być mu straszny, szczególnie na ceglanej mączce, która jest dla Amerykanina wrogą ziemią.