Los pomógł, by po przegraniu ostatniego meczu eliminacji i wycofaniu się Milosa Raonica, Kamil Majchrzak dostał się do turnieju głównego US Open. Pomógł też (zsyłając w środę deszcze nad Nowy Jork) w kwestii dodatkowego dnia odpoczynku po pięciu setach z Chilijczykiem Nicolasem Jarry'm.
Potem polski tenisista wziął sprawy w swoje ręce i w czwartek wygrał z 33-letnim Pablo Cuevasem, który ma znacznie bogatszą karierę. Urugwajczyk wygrał sześć turniejów ATP, trzeba dodać: wszystkie na kortach ziemnych. Także do tegorocznego US Open przygotowywał się po swojemu – zagrał cztery spotkania (trzy przegrał) na czerwonej mączce turniejów w Bastad, Hamburgu i Kitzbuehel.
Kto ma dłuższą tenisową pamięć może przypomieć sobie młodego Cuevasa z eliminacji turnieju w Sopocie 2007 (debiut w ATP Tour) lub rok poźniej z Warszawy, gdy w pierwszej rundzie przegrał z Nikołajem Dawydienką, ewentualnie z jego późniejszych spotkań z Jerzym Janowiczem w Hamburgu.
Wyćwiczona przez lata odporność Urugwajczyka na długie wymiany przydawała się w meczu młodszym o dziesięć lat Polakiem, ale rezultat tego spotkania przez co najmniej trzy sety były niewiadomą, bo Majchrzak, mimo dołków w grze, też grał wytrwale i z wiarą.
Przełamanie przyszło w czwartym secie – przerwa medyczna dla starszego z tenisistów pomogła raczej Polakowi. Gdy wyrównał stan meczu na 2:2 w setach, miał już chyba pewność, że w ostatnim starciu będzie górą. Był, wygrał 6:1, już wiadomo, że awansuje w rankingu ATP na 82. miejsce, a może to nie koniec szczęścia.