Sędzia Damian Steiner z Buenos Aires wyrzucił w górę złotą monetę punktualnie o 14.00 czasu londyńskiego. Zaczęli grać 14.10, o 19.07 poznaliśmy nowego/starego mistrza.
Klasyczny mecz, oficjalnie już 48. zakończył się rezultatem 7:6 (7-5), 1:6, 7:6 (7-4), 4:6, 13:12 (7-3). Po nim bilans starć wynosi 26-22 dla Serba. Takie mecze się przeżywa, opowiadać o każdej piłce trudno, ale jeden moment był ważniejszy od innych – gdy Federer w piątym secie wypuścił szansę wygrania 21. turnieju wielkoszlemowego.
Serwował Szwajcar, było 8:7, 40-15 dla Rogera. Wtedy uciekły te dwie szanse. Mecz trwał jeszcze długo, piąty set zajął finalistom dwie godziny i dwie minuty. Gdy było 12:12, zgodnie z nowymi regułami Wimbledonu przyszedł czas na trzeci tie-break i po raz trzeci wygrał Djoković.
Publiczność była za Szwajcarem, nie można twierdzić inaczej, ale Wimbledon szanuje każdego mistrza i podczas dekoracji uznał prawa zwycięzcy, choć zapewne chciał jakiegoś cudu. Limit cudów został tego wieczora jednak wyczerpany na sławnym londyńskim stadionie krykietowym Lord's (Lord's Cricket Ground).
Gdy w Wimbledonie grano decydujące piłki męskiego finału, tam podczas finału mistrzostw świata w krykiecie Anglia efektownie odrobiła w ostatniej chwili dużą stratę do Nowej Zelandii, doprowadziła do dogrywki i wygrała. W takiej chwili w biurze prasowym nie wszyscy oglądali wspaniały wielkoszlemowy tenis.