Wielki finał męski zakończył się jak w znanym, choć zmodyfikowanym powiedzeniu Gary’ego Linekera o niemieckich piłkarzach: „Grają wszyscy, a na końcu wygrywa Novak”. Niewiele wyszło z zapowiedzi, że będzie to skuteczna walka młodego pokolenia ze starym, że włoski serwis zwycięży serbski return, że Matteo Berrettini dorósł do pierwszej wygranej w Wielkim Szlemie.
Na tle zdyscyplinowanego i niezmiennie wszechstronnego tenisa Djokovicia, ataki Włocha wydały się zbyt schematyczne, zestaw narzędzi do pokonania mistrza zbyt ubogi. Serb od dawna nie kryje przed światem wielkich ambicji, które dwudzieste zwycięstwo wielkoszlemowe, czyli dorównanie Rogerowi Federerowi i Rafaelowi Nadalowi, wcale nie wyczerpuje.
W Wimbledonie zaczął realizację śmiałych marzeń w 2005 roku od przegrania kwalifikacji – w trzeciej rundzie pokonał go Francuz Sebastian Grosjean. Szesnaście lat i sześć wygranych turniejów wimbledońskich później Djoković nadal mówił w Londynie: – Wielkie Szlemy są dziś mą największą motywacją do kontynuowania kariery. Chcę wygrać tyle turniejów, ile będę mógł.
To może także oznaczać, że serbski mistrz po dogonieniu rywali z Wielkiej Trójki może w mierzyć w rekord absolutny, w przegonienie Margaret Court (24 tytuły), Sereny Williams (23) i Steffi Graf (22). W niedzielę dostaliśmy potwierdzenie, że jest to możliwe.