Porażka Rogera Federera w ćwierćfinale przesłoniła wiele wydarzeń wimbledońskiej środy. Ośmiokrotny mistrz niemal prosto z kortu nr 1 pognał na konferencję prasową, jakby chciał mieć wszystkie przykre tłumaczenia szybko za sobą. Wyjaśnił tyle, ile chciał.
– Nie bardzo wiem, kiedy straciłem kontrolę na meczem. Nie sądzę jednak, że były to piłki meczowe w trzecim secie. Poza pierwszym setem akcje jednak nie szły mi tak, jak chciałem, zwłaszcza atak na dwa uderzenia. Może z powodu silnych podmuchów. To był jeden z tych nienajlepszych dni, które, swoją drogą, nie zdarzają się mi często. To był jeden z tych nie złych, ale przeciętnych dni, gdy próbujesz wygrać i nie wychodzi – mówił Szwajcar, dodając liczne słowa pochwały dla Kevina Andersona.
Gdy to mówił, Novak Djoković już spokojnie odpoczywał w domu po ładnej wygranej z Keim Nishikorim, a na kortach walczyły kolejne pary: Rafael Nadal – Juan Martin Del Potro oraz Milos Raonic i John Isner.
Nie przejmując się faktem, że Moskwie trwał półfinał piłkarskich MŚ Anglia – Chorwacja, obie pary walczyły twardo i długo. Mecz Isnera z Raonicem skończył się po czterech setach, a właściwie wcześniej, wtedy, gdy lekarze założyli Kanadyjczykowi opatrunek na udo.
Z gry Raonica zginął wtedy zapał, trener Goran Ivanisević patrzył na kort z coraz smutniejszym obliczem. Sukces Amerykanina oznacza jego pierwszy półfinał Wielkiego Szlema w ogóle, nie tylko w Wimbledonie. Poza tym każdy pamięta – tenisista obiecał zaproszenie na kolejny mecz prezydenta Donalda Trumpa i ta groźba może się w piątek spełnić, bo prezydent jest już blisko Londynu.