Grali trzy godziny, wynik końcowy to 7:5, 6:7 (5-7), 6:1, 6:4 dla nr 1. światowego tenisa. Mniej więcej widać jak wznosiła się i opadała temperatura tego spotkania, ale kto był na trybunach potwierdzi: przez dwa sety można było uwierzyć, że Polak ten mecz wygra.
Grał wtedy rewelacyjnie, serwis mu służył, nogi niosły, głowa była chłodna, nawet w wymianach, podczas których pół wielkiego stadionu tenisowego zrywało się na nogi i krzyczało pod niebo, a właściwie pod kawałek błękitu widoczny między przęsłami nowego ruchomego dachu. Kilka długich, pełnych napięcia i wymian z pewnością będzie w powtórkach BBC, choćby tylko dla pokazania, czym może być uroda gry na trawie.
Bez żadnej przesady – Hurkacz przypomniał starszym niezwykłe parady przy siatce Borisa Beckera, przypomniał serwisowe gwoździe Gorana Ivanisevicia (swoją drogą – obecnego konsultanta Djokovicia), grał skutecznie z młodzieńczą brawurą, fantazją, odwagą, z adrenaliną po czubek głowy, to wszystko musiało się spodobać.
Djoković o włos wygrał pierwszego seta, bo bywał wcześniej wiele razy w takich sytuacjach. Wiedział, jak i kiedy wykorzystać cały arsenał umiejętności. Biliśmy brawo Hubertowi, wierząc, że nie jednak straci ducha i nie stracił. Grał jeszcze lepiej, pewniej, doprowadził w drugim secie do piłek meczowych (dwie miał jeszcze przed tie-breakiem), w końcu zdobył też trzecią, co na korcie nr 1 przyjęto potężną salwą braw.
Liczni spóźnieni dziennikarze dobiegli na trybuny kortu nr 1, wynik zachęcał do patrzenia, ale ciąg dalszy już nie miał początkowego uroku. Zobaczyliśmy jeszcze dwa, raczej spokojne sety, klasykę Novakowych przewag. Serb odzyskał zakłóconą równowagę, już na zimno doprowadził do zwycięstwa.