Piętnaście lat temu Novak Djoković pierwszy raz dotarł na kortach Rolanda Garrosa do ćwierćfinału. Po 15 latach i 18 zwycięstwach w Wielkim Szlemie, Serb dołożyl w gorące niedzielne popołudnie sukces nr 19., drugi w Paryżu. Po drodze pokonał trzynastokrotnego mistrza Rafaela Nadala, więc nikt nie powie, że miał w tym dziele choć odrobinę szczęścia.
Stefanos Tsitsipas jest młodszy od Djokovicia o ponad dekadę (23 lata skończy w sierpniu), w Wielkim Szlemie debiutował w 2016 roku, po pięciu latach i czterech półfinałach po raz pierwszy dotarł do finału, w którym znalazł się eliminując najzdolniejszych rywali swego pokolenia – Daniiła Miedwiediewa i Alexandra Zvereva, więc także nikt nie powie, że nie zapracował na sukces.
Kolejna walka pokoleń na korcie Philippe-Chatrier dała kolejne zwycięstwo temu, który jest od lat w Wielkiej Trójce, który nie raz przesuwał granice tenisowej wydolności poza wybrażenia kibiców, który wciąż zaciekle walczy, by kiedyś mówiono – Novak, najlepszy tenisista wszech czasów. Ma kogo ścigać: Rafael Nadal i Roger Federer mają po 20 zwycięstw w Wielkim Szlemie. Ale teraz tylko Novak w erze otwartego tenisa wygrał wszystkie turnieje wielkoszlemowe przynajmniej dwa razy.
Serb zrobił ten krok ku chwale w meczu, który miał wszelkie zalety wielkiego finału: był długi i zaszła w nim wyraźna zmiana wyniku. Uprawnione jest gdybanie – jeśli w wielkoszlemowych meczach męskich obowiązywałaby zasada gry do dwóch zwycięskich setów, to zapewne mielibyśmy nowego mistrza Roland Garros. Tsitsipas prowadził 7:6, 6:2, przez te dwa sety nosiła go energia, świetnie serwował, potrafił narzucić swą wolę Djokoviciowi, nawet w długich wymianach.
Gdy doszło zmęczenie i trzeba było coraz mocniej walczyć także ze swoimi słabościami, Novak był lepszy. Takich zaciętych i wyczerpujących meczów grał już wiele, od stanu 0:2, do 3:2 w setach też wygrał kilka. Miał mistrzowskie rezerwy, wykorzystał je, nawet gdy wydawało się, że też przechodzi kryzysy.