Polak na paryskim korcie im. Philippe Chartiera – to przywilej, jaki naszym tenisistom zdarzał się rzadko (ostatnio chyba Michał Przysiężny w 2013 r. z Richardem Gasquetem, Agnieszka Radwańska i Magda Linette pojawiły się w ubiegłym roku). Hubert Hurkacz wytrzymał to doświadczenie i przy okazji stawił niemały opór czwartemu tenisiście świata. Przegrał, ale może z dumą mówić, że spisał się w Paryżu bardzo dobrze.
W spotkaniu z Ciliciem na szczególne pochwały zasługiwała odporność młodego Polaka na te wyjątkowe okoliczności: sławny rywal i sławny kort. Rola skazanego na szybką porażkę Hurkaczowi zupełnie nie odpowiadała, co mógł, to robił: znakomicie serwował (asów miał więcej od Chorwata), próbował walczyć wedle swego pomysłu, atakował, nawet jak nie wychodziło, był konsekwentny.
Spotkanie, które dla widzów miało być rozgrzewką przed kolejnymi starciami, zaczęło przynosić spore emocje. Zwłaszcza tie-break trzeciego seta i finał czwartego dał powody, by nieznany większości widzów tenisista z Polski zbierał gorące brawa.
Pięć meczów Hurkacza w Paryżu (łącznie z eliminacjami), cztery wygrane, doświadczenie gry na wielkoszlemowym korcie centralnym, premia 79 tys. euro za osiągnięcie drugiej rundy, zasłużone pochwały dla debiutanta w turnieju głównym Wielkiego Szlema, skok rankingowy o 40 miejsc (ale jeszcze za mały, by liczyć na grę bez kwalifikacji w Wimbledonie) – tyle plusów osłodziło czwartkową porażkę.
Znaczącą opinię o rywalu wyraził też Cilić. – Nie było łatwo utrzymać pozytywne nastawienie, gdy taki nieznany chłopak zaczyna grać znakomicie w trzecim secie, a w czwartym jeszcze podnosi poziom. Jego gra sprawiła, że czułem rosnącą irytację, że nie mogę poradzić sobie z returnami, że nie kontroluję wymian z głębi kortu. Ledwie pokonałem tę frustrację – mówił mistrz US Open z 2014 r. Pożegnanie Paryża przez Hurkacza wypadło zatem tak, że wiara w dobrą przyszłość młodego tenisisty z Wrocławia istotnie wzrosła.