Roland Garros: Otwarcie w roku barykad

W 1968 roku zaczęła się nowa era i gra o coraz większe pieniądze. Studenci robili rewolucję, a na kortach w Paryżu pierwszy raz w Wielkim Szlemie grali zawodowcy. Tegoroczny turniej Roland Garros zaczął się wczoraj.

Aktualizacja: 27.05.2018 20:45 Publikacja: 27.05.2018 19:59

Rafael Nadal zagra w tym roku w Paryżu o 11. zwycięstwo w turnieju Roland Garros.

Rafael Nadal zagra w tym roku w Paryżu o 11. zwycięstwo w turnieju Roland Garros.

Foto: AFP

To jeden z paradoksów historii sportu – 50 lat temu, w gorącym roku młodzieżowych demonstracji i okrzyków „Precz z konsumpcjonizmem!", zaczęła się „open era", czyli godzenie profesjonalizmu i amatorstwa na kortach tenisowych.

Podział trwał od dekad, wydawało się, że jest nienaruszalny. W teorii, zdecydowana większość tenisistów w latach powojennych była amatorami, którzy rywalizowali dla czystej radości gry. Najlepsi z najlepszych korzystali z prestiżu uczestnictwa w turniejach wielkoszlemowych w Australii, Francji, Wielkiej Brytanii i USA oraz w Pucharze Davisa, a także innych imprezach o ustalonej renomie.

Amatorzy moralnie wątpliwi

W praktyce było inaczej. O wielu mistrzach rakiety mówiono, że ich działanie to „shamateurism" (od połączenia „shame", czyli wstyd, i „amateurism", czyli amatorstwo), bo wiedziano, że przyjmują wypłaty pod stołem, że ich udział w turniejach kosztuje, tylko wypłaty od organizatorów muszą być ukryte przed opinią publiczną.

Niektórzy nie chcieli obłudy. Chcieli jawnie zarabiać na talencie i pracy, krótko mówiąc: pragnęli zostać profesjonalistami. Koszt takiej decyzji w latach 50. był wysoki – zarobki niepewne, trud zdobywania środków do życia duży, zakaz startów w najważniejszych turniejach – bolesny. Do tego przyklejano zawodowcom etykiety – to burzyciele porządku, ludzie pazerni i moralnie wątpliwi, skoro w szlachetnej rywalizacji sportowej kierują się banalną żądzą zysku.

Profesjonaliści pędzili cygańskie życie, podróżując za chlebem po zapomnianych miastach i miasteczkach Ameryki, Europy i Australii, amatorzy, owszem, grali w Wielkim Szlemie, ale świat wiedział, że im płacono.

Jack Kramer, legendarny tenisista, jeden z pierwszych promotorów grup zawodowych, i jemu podobni długo zabiegali o otwarcie tenisa. Opór działaczy, przede wszystkim władz Międzynarodowej Federacji Tenisa na Trawie (International Lawn Tennis Federation – ILTF; trawa zniknęła z nazwy organizacji dopiero w 1977 roku), był mocny.

Już w 1961 roku doszło w ILTF do głosowania, w którym zwolennicy otwarcia przegrali pięcioma głosami. Lata 60. przyniosły rozwój wielu dyscyplin sportu, co słusznie wiązano z rosnącą rolą telewizji i innymi czynnikami kulturowymi – np. wzrostem ilości czasu wolnego. Ale tenis trwał przy starym i niewiele korzystał z tych lat prosperity.

Potencjalny wzrost popularności utrudniała także polityka. W 1967 roku kolejna propozycja rozpoczęcia ery open została utrącona nawet mocniej niż kilka lat wcześniej.

Głośny sygnał, że wciąż warto się starać, przyszedł w sierpniu 1967 roku z Wimbledonu. Tamtejsi szefowie zgodzili się na oddanie zawodowcom trawników All England Lawn Tennis Club (AELTC) w celu organizacji ośmioosobowego turnieju komercyjnego.

Termin był dobry także dlatego, że telewizja BBC właśnie wchodziła w epokę koloru, potrzeba barwnych transmisji sportowych stała się oczywista. Turniej Wimbledon World Lawn Tennis Professional Championships z pulą nagród 45 tys. dol. (znany jako Wimbledon Pro) zyskał dobry czas antenowy i rozgłos. Frekwencja na trybunach też była doskonała.

Po tym sukcesie przewodniczący AELTC Herman David podał, że niezależnie od innych okoliczności, Wimbledon w 1968 roku będzie turniejem otwartym dla zawodowców i amatorów.

Skoro konserwatywny Wimbledon zadeklarował tak odważny ruch, a sam David mówił, że amatorstwo w tenisie to „żywe kłamstwo", wietrzyk przemian zamienił się w wichurę.

Silnym argumentem stało się też utworzenie przez amerykańskich promotorów grupy „Handsome Eight" (Przystojnej ósemki) – co wiązało się z usunięciem z rozgrywek amatorów świetnych tenisistów: Dennisa Ralstona, Johna Newcombe'a, Tony Rocha (który mawiał, że pod względem przystojności jest w tej ósemce na 14. miejscu), Cliffa Drysdale'a, Earla Buchholza, Niki Pilicia, Rogera Taylora i Pierre'a Barthesa, potem następnych.

Przełomowa decyzja zapadła 30 marca 1968 roku w siedzibie Automobile Club na paryskim placu Zgody. Działacze ILTF przegłosowali: niech amatorzy grają z profesjonalistami. Droga do zrobienia z tenisa w pełni profesjonalnego sportu, wzmocnionego wsparciem sponsorów, reklamą, z jawnymi nagrodami finansowymi i dużym zasięgiem telewizyjnym, została wybrukowana. Tenis się otworzył, niektórzy mówili nawet, zgodnie z duchem czasów, że się wyzwolił.

Jeden drżący pies

Pierwszy otwarty turniej rozpoczął się 22 kwietnia 1968 roku na kortach West Hants Club w Bournemouth, nadmorskim miasteczku, niespełna 100 mil na południe od Londynu. Nosił oficjalną nazwę Hard Court Championship of Great Britain, czyli mistrzostwa Wielkiej Brytanii na kortach twardych. Przez korty twarde rozumiano wówczas nawierzchnię z ceglanej mączki, miękka była trawa.

Inauguracyjny mecz zaczął się o 13.43. Przy mglistej i mokrej pogodzie na kort wyszli Szkot John Clifton (amator) i Australijczyk Owen Davidson (zawodowiec). Pierwsza piłka dla amatora, cały mecz dla profesjonalisty. Jak podały angielskie gazety (raczej sprzyjające amatorom), na spotkanie przyszło „stu wytrwałych widzów i jeden drżący pies".

Frekwencja jednak szybko się poprawiła, zwłaszcza gdy nieznany wówczas brytyjski amator Mark Cox pokonał dzień po dniu dwóch profesjonalistów: Pancho Gonzaleza i Roya Emersona.

W finale rządzili jednak australijscy zawodowcy, Ken Rosewall pokonał Roda Lavera (wygrał z Coxem w półfinale), odebrał 1000 funtów premii i przeszedł do kronik.

W turnieju w Bournemouth grały też kobiety, ale obsada nie była mocna. Sławne amatorki Margaret Court i Maria Bueno nie były gotowe, by ryzykować sławę, inicjatorki ruchu zawodowego: Billie Jean King, Rosie Casals, Ann Jones i Françoise Durr, zbojkotowały imprezę, bo główna nagroda dla mistrzyni miała wynosić 300 funtów (naprawdę wyniosła 50 funtów zwrotu kosztów plus 12 premii – dla Wirginii Wade), czyli znacznie mniej niż u mężczyzn. Walka o równe wynagrodzenia w tenisie zaczęła się wcześniej niż pierwszy turniej ery open.

Sprzedaż biletów w Bornemouth podskoczyła sześciokrotnie w porównaniu z poprzednimi latami. Zyski – prawie trzykrotnie. „Jeśli ktoś wątpił, że otwarty tenis może wzbudzić zainteresowanie, dostał odpowiedź" – napisała Linda Timms z „World Tennis".

Trzy turnieje wielkoszlemowe w 1968 roku potwierdziły, że warto było walczyć o zmianę. W finale Roland Garros zagrali znów Laver i Rosewall, wygrał ten drugi, co było zarówno pochwałą sportowej długowieczności (miał wówczas 33 lata), jak i niebanalną klamrą: 15 lat wcześniej, jako 18-letni amator, wygrał w Paryżu pierwszy raz. W Wimbledonie 1968 najlepszy był Rod Laver (sześć lat po sukcesie amatorskim).

Biznesowa intuicja

W Nowym Jorku, gdzie w US Open pula nagród sięgnęła 100 tys. dol. (to ówczesny rekord), zwyciężył Arthur Ashe, pierwszy Afroamerykanin – mistrz Wielkiego Szlema. To było kolejne potwierdzenie, że nadeszły nowe czasy. Tylko rok wcześniej amerykański Sąd Najwyższy zniósł zakaz małżeństw białych i czarnych obywateli tego kraju. W 1968 roku zezwolono na studiowanie kobiet w Yale i Princeton.

Oczywiście 50 lat temu jeszcze nikt nie myślał, że ten rok będzie dla tenisa tak znaczący, kto wie, czy nie najważniejszy. Wtedy jeszcze nie wiedziano, że liczne turnieje organizowane oddzielnie przez grupy promotorskie zamienią się w spójne cykle rozgrywek, że tak silna będzie rola sponsorów i telewizji.

Liderzy przemian – twórca cyklu Grand Prix, przyszły założyciel ATP Jack Kramer, pierwszy zawodowy agent tenisowy Donald Dell, teksaski miłośnik sportu, współorganizator cyklu WTC Lamar Hunt, oczarowany tenisem biznesmen z Nowego Orleanu David Dixon i Gladys Heldman z pisma „World Tennis" (mocno wsparła rozwój zawodowego tenisa kobiecego) – mieli znakomitą intuicję.

To, co stało się później z tenisem, wprawdzie nie bardzo pasuje do ideałów ówczesnej rewolty społecznej, ale tego faktu wygumkować nie można – open era zaczęła się w roku barykad.

To jeden z paradoksów historii sportu – 50 lat temu, w gorącym roku młodzieżowych demonstracji i okrzyków „Precz z konsumpcjonizmem!", zaczęła się „open era", czyli godzenie profesjonalizmu i amatorstwa na kortach tenisowych.

Podział trwał od dekad, wydawało się, że jest nienaruszalny. W teorii, zdecydowana większość tenisistów w latach powojennych była amatorami, którzy rywalizowali dla czystej radości gry. Najlepsi z najlepszych korzystali z prestiżu uczestnictwa w turniejach wielkoszlemowych w Australii, Francji, Wielkiej Brytanii i USA oraz w Pucharze Davisa, a także innych imprezach o ustalonej renomie.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Tenis
100. tydzień Igi Świątek w roli światowej liderki kobiecego tenisa
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Tenis
Porsche odjechało Idze Świątek. Polskie finały w Rouen i Barcelonie
Tenis
Magda Linette w finale. Zacięty mecz ze Sloane Stephens
Tenis
Iga Świątek znów przegrywa z Jeleną Rybakiną. Nie będzie kolejnego porsche
Tenis
Tenisowy klasyk. Iga Świątek zagra z Jeleną Rybakiną