Finał był ciekawy, emocje wywoływała przede wszystkim ekspresyjna Amerykanka, której obecność w meczu o tytuł zaskoczyła wielu. W końcu ostatni raz w finale w Stuttgarcie (wtedy – w pobliskim Filderstadt) widziano tenisistkę z USA w 2005 roku, była to mistrzyni Lindsey Davenport.
Pliskova, kiedyś liderka rankingu światowego, zdobyła pierwszy tytuł w 2018 roku (i dziesiąty w karierze). Była w finale przeciwieństwem rywalki – do końca zachowała chłodną głowę. Najpierw wygrała tie-break pierwszego seta, do spokojnej, pewnej gry dołożyła jeszcze kilkanaście asów serwisowych (w całym turnieju miała ich 52), by zwyciężyć 7:6 (7-2), 6:4 i odjechać z Niemiec eleganckim czerwonym kabrioletem.
Bohaterką publiczności była jednak Amerykanka (16. WTA). Grała z dziką kartą, bo przegapiła termin zgłoszania się do turnieju. Od dawna opowiadała, że korty ziemne, to nie jej bajka, do 16. roku życia nie postawiła na nich stopy. W Stuttgarcie zaś zwyciężyła trzy tenisistki z pierwszej dziesiątki rankingu WTA: Sloane Stephens (9), Simonę Halep (1) i Caroline Garcię (7) oraz broniącą tytułu Niemkę Laurę Siegemund.
W finale jednak lód zwyciężył ogień. Dzielna CoCo walczyła z całych sił, rzucała rakietą, wzywała pomoc medyczną, w końcu zaś spłakała się po porażce – i brawa dostała co najmniej takie jak mistrzyni z Czech. Agent Vandeweghe zgłosił ją do startu w Rzymie od 14 maja, może interesujący ciąg dalszy nastąpi.
Turniej w Stuttgarcie był wielkim otwarciem kobiecego sezonu na kortach ziemnych w Europie, zjechało się tam sporo gwiazd, większość nie pokazała wiele: Maria Szarapowa odpadła już w pierwszej rundzie, Garbine Muguruza i Andżelika Kerber wycofały się we wczesnej fazie rywalizacji.