Iga Świątek: Mam nadzieję, że osiemnastkę będę obchodzić w Paryżu

Iga Świątek o debiucie w WTA Tour, mądrym ojcu, tegorocznych nadziejach i medytacji w trakcie tenisowych meczów.

Aktualizacja: 24.04.2019 08:21 Publikacja: 23.04.2019 18:47

Iga Świątek: Mam nadzieję, że osiemnastkę będę obchodzić w Paryżu

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Jak minęły święta? Można było troszkę zjeść, poluzować czy nie bardzo?

Iga Świątek: Gdy jestem w domu, to przede wszystkim staram się trochę odpocząć. Rygor trzymam na turniejach. Cieszę się, że mogłam spędzić te chwile w Warszawie, a nie jak Boże Narodzenie – w samolocie. Zdążyłam nawet spotkać się z siostrą, która mieszka w innym mieście.

Co dla pani oznacza trzymanie rygoru?

Na mój wynik w turnieju składa się wszystko: od spania, a śpię nieco więcej podczas wyjazdów, bo nie mam szkoły, po jedzenie i odnowę biologiczną.

Jak znosi pani częste podróże, adaptację do zmiennych stref czasowych i klimatycznych?

Dla mnie jest to trudne, ale myślę, że tak jak dla każdego młodego zawodnika na tym etapie kariery. Jeszcze nie jesteśmy przyzwyczajeni. Nie walczę z tym za bardzo, nie biorę melatoniny, więc tym trudniej się przestawić, ale skoro zaczyna się teraz cykl turniejów w Europie, to jest super. Po Australii i USA miałam trochę dosyć wyjazdów i podróży trwających prawie dobę.

Dlaczego nie ma pani zdjęcia na oficjalnej stronie WTA Tour?

Nie mam pojęcia. Miałam sesję fotograficzną w Indian Wells, ale zdjęcia z niej z nieznanych mi powodów nie wstawiono.

Biogramu też nie ma...

Też nie wiem dlaczego, bo odpowiadałam na wszystkie pytania od WTA. Chyba powinni wkrótce coś udostępnić.

Pytamy tak naprawdę o całą tę biurokrację związaną ze startami w WTA Tour. Jest tego dużo?

Przystępując do WTA, przede wszystkim trzeba przejść wiele kursów i odpowiadać na wiele pytań. Trzeba spędzić sporo czasu podczas tzw. rookie hours, czyli godzin debiutantki. Ja zrobiłam to w Auckland, podczas pierwszego turnieju. Spędzałam też po trzy godziny dziennie u fizjoterapeutek, aby poznały całe moje ciało. Dwa dokumenty podpisuje się po uzyskaniu członkostwa w tourze, reszta na razie jest mi nieznana. Myślę, że jeszcze coś trzeba będzie podpisać.

Czym panią zaskoczył WTA Tour?

Było parę zaskoczeń, wszystkie pozytywne. Ogólnie: organizacja turniejów i znakomita opieka nad nami. Sportowo nie było „efektu wow", bo w najmniejszych turniejach WTA w pierwszej lub drugiej rundzie trafiałam na dziewczyny, z którymi grałam w półfinałach lub finałach turniejów ITF z pulą 60–80 tys. dol. Nie było więc tak jak w Australian Open, gdzie w drugiej rundzie spotkałam się z Camilą Giorgi, czyli przeżyłam zderzenie ze ścianą, i nie wiedziałam, co robić.

Czy opieka WTA nad debiutantkami nie jest nadmierna, nie formatuje za bardzo tenisistek?

Ja tego nie odczułam. Może bardziej dotyczy to tych, których twarzy potrzeba do promocji organizacji. Ja nie jestem na razie na plakatach, nie muszę się nigdzie stawiać, po pięciu turniejach jeszcze niewiele wiem o tym świecie.

Fakt, że 31 maja skończy pani 18 lat, coś zasadniczo zmieni w tenisowej części pani życia?

Na pewno zmieni się to, że nie będę już miała limitu startów w turniejach.

Te urodziny wypadają w pierwszy piątek turnieju Roland Garros, to rodzi jakieś sugestie?

Mam nadzieję, że będę je obchodzić w Paryżu. Jeśli to będzie dzień mego meczu – jeszcze lepiej.

Jakie cele stawiała pani sobie przed tym sezonem?

W okresie przygotowawczym jeszcze nie bardzo wiedziałam, jak planować wejście w WTA Tour. Na początek, zwłaszcza w Auckland, nie poszło mi zbyt dobrze, bo, szczerze mówiąc, byłam potężnie zestresowana. Nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy, po prostu czułam napięcie, gdyż nie wiedziałam, czego się spodziewać. Po Australian Open jednak zrozumiałam, że walczę z tenisistkami, które też czasem jeżdżą na mniejsze turnieje ITF, że nie są jakieś inne, lepsze. Owszem, ogólny poziom gry jest wyższy, mecze bardziej zacięte, ale można się do tego szybko przyzwyczaić. Gdy grałam w Budapeszcie, już znałam kilka osób i jakoś się wdrożyłam. Cel to gra w turniejach głównych Wielkiego Szlema. To już się realizuje, więc muszę wymyślić coś innego.

Proszę nam podać osobistą klasyfikację nawierzchni tenisowych, zaczynając od tej najbardziej sprzyjającej...

Jeszcze rok temu, jadąc na juniorski Wimbledon, zastanawiałam się, po co tam jadę, więc nie jest to oczywista sprawa. Nie czułam się nigdy komfortowo na trawie i w tym roku też nie wiem, jak będzie. Na pewno czuję się bardzo swobodnie na czerwonej mączce. To nawierzchnia nr jeden. Numer dwa: korty twarde, potem dywan. Na trawie nie wiem, czego się spodziewać.

Jakie są jeszcze inne przyjemności z pełnego członkostwa z WTA Tour?

Pierwsza to fakt, że opiekują się nami fizjoterapeuci, cały czas nas obserwują, nagrywają filmiki z naszym udziałem i potem robimy wspólne analizy ruchu. Spędzamy z nimi tyle czasu, że z kilkoma już się zaprzyjaźniłam. Druga sprawa to poznawanie najlepszych zawodniczek, także wspólne treningi. Zagrałam już m.in. z Karoliną Woźniacką, Andreą Petkovic. Trzecia – spędzanie czasu poza kortem w tym gronie, z tenisistkami, które mogą się ze mną czymś podzielić. W USA dzieliłam ten czas z Alą Rosolską, z Magdą Linette, to też dla mnie ważne. Pamiętam, jak pojechałam po kontuzji na pierwszy mecz Pucharu Federacji, to czułam się przy nich taka mała i słaba, nie miałam żadnej pewności siebie. Teraz gadam sobie z nimi jak równa z równym, i to jest świetne.

Współpraca z fizjoterapeutami to jest także troska o zdrowie w przyszłości...

Miałam jedną poważną kontuzję, właściwie bez mojej winy, bo każdy może skręcić kostkę, ale odkąd pracuję z trenerką Jolantą Rusin-Krzepotą, zaczęłam bardziej koncentrować się na odnowie, nauczyłam się nowych sposobów rozciągania. Mam też fizjoterapeutę mężczyznę, on dba o mnie tak dobrze, że nie mam żadnych poważnych problemów ze zdrowiem i nie muszę co tydzień przerywać gry.

Nieraz wspominała też pani w wywiadach, że wszystko będzie dobrze, jeśli, tu cytat: „ogarnę głowę". Co to znaczy?

Jestem jeszcze w takim wieku, że nie zawsze zachowuję się stabilnie podczas turniejów. Zaczęłam więc współpracę z panią Darią Abramowicz. Podoba mi się praca z nią na korcie, sposoby, którymi mi pomaga. Dziś na przykład w przerwie robiłyśmy ćwiczenia oddechowe. Sądzę, że ta współpraca przyniesie mi dużo dobrego.

Rzeczywiście wydaje się, że emocje podczas meczów w pani wciąż buzują i warto je opanować...

W każdym buzują, wszystkim zależy, aby wygrywać, ale na pewno nie jest ze mną tak jak kiedyś. Ostatnią rakietę na korcie złamałam prawie rok temu, w 2018 roku, podczas turnieju Rolanda Garrosa. I to trochę przez przypadek, bo nie chciałam nią uderzyć o ziemię, tylko machnąć, ale jakoś zahaczyłam. Więc opanowanie rośnie.

Dostrzega pani, że zgoda samej ze sobą to klucz do kariery?

Pewnie, że tak. Teraz moja współpraca z psychologiem polega już nie na opanowaniu emocji, tylko nad tym, bym potrafiła przez długi czas utrzymywać skupienie, bo w Stanach miałam problem: wygrywałam pierwsze sety, a później koncentracja ulatywała, zmieniałam grę i zaczynałam przegrywać. Teraz podczas przerwy nakrywam głowę ręcznikiem, koncentruję się na oddechu, robię minimedytację. Cieszę się, że Daria Abramowicz pojedzie ze mną na turniej do Pragi, bo zobaczy mnie także w meczu.

Ważny jest dla pani rodzinny spokój, to, że ojciec, były wioślarz, olimpijczyk, rozumie sport?

Podoba mi się, że tata z dystansem podchodzi do moich sukcesów. Dla niego wciąż jestem tą samą Igą. Tata nabrał też doświadczenia, gdy moją siostra grała w tenisa, zachowywał się trochę gorzej. Wyciągnął wnioski i wszystko jest fajnie. Bardzo pomaga, bez niego nie dałabym rady w Warszawie dojeżdżać ze szkoły na trening w 10 minut. No i na szczęście nie wtrąca się w treningi i trenerskie sprawy.

Mówi pani szczerze, że wybór tenisa związany jest też z dobrymi zarobkami, które zmieniają jakość życia...

Tak, tenis jest jednym z nielicznych sportów indywidualnych, w których dostaje się dużo pieniędzy, w dodatku kobiety mogą zarobić tyle co mężczyźni. Ja tak naprawdę jeszcze nie bardzo potrafię obchodzić się z pieniędzmi. Gdy wygrywam, to premia z reguły ląduje na koncie i nie wiem, co z tym robić. Nie jest w moim stylu, by zaraz pędzić i wydać parę tysięcy na nową torebkę. Pewnie kiedyś zainwestuję w coś dużego.

Zgodzi się zatem pani ze zdaniem Karoliny Woźniackiej, że tenis zawodowy jest fantastycznym zajęciem: robi się to, co się kocha, w dodatku dobrze za to płacą?

Jedyne, co w tenisie mi przeszkadza, to to, że tak bardzo eksploatuje się ciało. Pod innymi względami nie ma wad.

Kuszą panią zagraniczne akademie tenisowe, lepszy klimat, ciepło w zimie?

Na razie chcemy zostać w Warszawie ze względu na szkołę. Po maturze może pomyślimy o tym, by mieć stałą bazę zagraniczną. Szkoła jest dla mnie ważna.

Jest pani w prywatnym liceum?

Tak, ale nie mam indywidualnego toku nauki. Chodzę normalnie na zajęcia, kiedy mogę. Jak jestem na turniejach, uczę się sama z podręczników. Nie mam ścisłych terminów, sama je wyznaczam i muszę zaliczyć sprawdziany do końca semestru. Nauczyciele są dla mnie bardzo wyrozumiali.

Co po maturze?

Zdecydowałam, że przez jakieś dwa lata spróbuję skoncentrować się tylko na tenisie. Mimo wszystko czuję się teraz tak, jakbym miała dwa etaty. Jeśli znajdę się w pierwszej dwudziestce świata, nie będzie już sensu studiować, chyba że zaocznie. Jeśli będę w granicach 50. miejsca, to dlaczego nie.

Jak ważny jest dla pani ewentualny start olimpijski? Co wolałaby pani wygrać: Wimbledon czy igrzyska?

Igrzyska są co cztery lata i wolałabym chyba ten złoty medal. Od dziecka tak mam. Słyszałam tyle o olimpiadzie, znam historię igrzysk, naprawdę mają one dla mnie znaczenie.

Jeśli tak, to co z grą deblową w WTA Tour, co z mikstem, na igrzyskach są trzy szanse zdobycia medalu...

Już myślę o grze deblowej w tourze, nawet byłyśmy wstępnie umówione z Alą Rosolską w Lugano, ale skoro wygrała turniej w Charleston, to musiała odpocząć, a teraz pojechała do Stuttgartu. Więc myśl jest, może na kortach twardych się uda. Mikst? Gdyby Łukasz Kubot zaproponował mi grę, no błagam... przecież nie odmawia się takiemu zawodnikowi. Rok temu miałam pewną barierę przed deblem, czułam dyskomfort, teraz jestem bardzo otwarta, chcę grać lepiej przy siatce.

Podziwia pani kogoś na korcie?

Tak naprawdę nie mam idolki. Powiedziałam jednak kiedyś parę ciepłych słów o Garbine Muguruzie i teraz też jej kibicuję, bo jestem ciekawa, jak i kiedy wygrzebie się z dołka. To właściwie jedyna osoba, której karierę śledzę. Wśród mężczyzn interesuje mnie Rafael Nadal.

Dlaczego on?

Wiadomo, przede wszystkim ten biceps i po prostu przyjemnie się na niego patrzy.

Ma pani wolny czas między meczami. Co pani robi?

Nauka, książki, seriale, również media społecznościowe, ale tylko jak jestem w Warszawie.

Może uprawia pani jakieś inne sporty niż tenis?

Lubię piłkę nożną, nawet z Gaelem Monfilsem ostatnio żonglowałam. Był zdziwiony, że dziewczyna może tak żonglować.

Co musiałoby się stać, by powiedziała nam pani w grudniu, że czuje się szczęśliwa?

Byłabym szczęśliwa, gdybym wtedy zaczęła się porządnie przygotowywać do matury.

Jak minęły święta? Można było troszkę zjeść, poluzować czy nie bardzo?

Iga Świątek: Gdy jestem w domu, to przede wszystkim staram się trochę odpocząć. Rygor trzymam na turniejach. Cieszę się, że mogłam spędzić te chwile w Warszawie, a nie jak Boże Narodzenie – w samolocie. Zdążyłam nawet spotkać się z siostrą, która mieszka w innym mieście.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Tenis
Miami Open. Wygrała z Igą Świątek, pokonała Jessikę Pegulę
Tenis
Hubert Hurkacz też pożegnał się z turniejem w Miami
Tenis
Miami Open. Iga Świątek nie wygra Sunshine Double
Tenis
Hubert Hurkacz wygrał drugi trzysetowy mecz w Miami
Tenis
Turniej WTA w Miami: Iga Świątek wyszarpała awans